Trzydziestego czwartego dnia odpowiednika psychozy dwubiegunowej afektywnej Kleks(ja) przyjął info, że jej kyć/duce/tygrys/księciuno odlicza czas do Wilekiej Podróży. Zabukował już bilet na tour za Tęczowy Most. Kleks(ja) co najwyżej może ugadać się z Edenem, by mały książę został podjęty jak ktoś ważny a nie byle jak. Czyli tyle, ile w przedeniu zrobić można, choć zdaje się, że nie dość, że wciąż za mało. Jest ciężko.
Z tej to przyczyny Kleks doznaje emocjonalnej spiny i wyrzutów po mordzie. Że mógł lepiej, bardziej, inaczej, że ostatnia biochemia - choć wskazana - była błędem życia; Zaklina rzeczywistość, łazi z oczami królika i nosem jak trąba. Bo to, że Kleks przyjął, nie oznacza, że się pogodził i wciąż się łudzi, choć ostatnia przytomna szara komórka pika, że im szybciej Kleks zaakceptuje tym lepiej a jakaś inna kocia bida znajdzie przy Kleksie dom i wsparcie.
Ale Kleks akceptować nie chce. Wbrew logice i rozumowi trzyma się cienia nadziei, że Merlin ma gdzieś w zanadrzu niewkorzystany ticket na kolejne życie (z Kleksem). Z całej siły.