Któregoś pięknego lata Kleks(ja) dojrzał do renowacji wizualno-kolorystycznej balkonu. Wykorzystując bezwietrzną pogodę przystąpił do czynności malarskich. Tygrys twórcze zapędy Kleksa przekimał, malowniczo rozlewając się przed wentylatorem. Odmalowane barierki prezentowały się pięknie. Kleks(ja) z satysfakcją podziwiał lśniące soczystą zielenią esy-floresy gdy na kolana do głaskania wskoczył Merlin, gdzie się dało - upitolony na zielono. Miał zielone wąsy i uszy, ciapy na dziobie, zielone smugi na bokach, na łapach, ogonie... Nawet brzucho udziabał sobie w zielony rzucik. Kleks(ja) załamał ręce i ze łzami w oczach wyskoczył na balkon. Świeżo odmalowane barierki znaczył szlak z poprzyklejanych biało-burych kłaczków. Schodziła z niego ta zieleń prawie do Nowego Roku.
...na niebiesko
Było to w czasach kiedy Merlin był młody i głupi. Urządzał sobie wówczas dzikie stampede przez całe mieszkanie, wpadał do łazienki, wskakiwał na sedes, umywalkę i galopem wracał przez kuchnię i pokój, by za chwilę ten szalony rajd powtórzyć. Tak było i tym razem. Z tym, że zamiast susa do umywalki rozległ się chlup i miauk. Kleks(ja) runął na pomoc. Ktoś zostawił podniesioną klapę i tygrys wleciał na pysk do środka. Kleks(ja) wyciągnął oszołomione i lekko podtopione kociałko z klopa. wysuszył, utulił, podał na pocieszenie rybkę i mleczko... Tylko wiecie... Kleks co jakiś czas wrzuca do spłuczki "Kreta" w tabletkach. Taki odkamieniacz do instalacji sanitarnych. Woda robi się wtedy taka intensywnie niebieska... I chodził potem Merlin przez kilka tygodni biało-niebieski na pysku i łapach...