Bawiłam z wizytą w towarzystwie. Ani tej wizyty chciałam, ani pragnęłam akurat "tego" towarzystwa, ale: stało się. Nie robimy wstydu rodzinie tylko dobre wrażenie, wyglądamy przyjaźnie dla środowiska i uprzejmie suszymy ząbki. Uch...! Bolało. Jakoś tak w trakcie, spowinowacone żmije skupiły się na mnie: że Jagrys taka nietowarzyska, zdziczała kompletnie, okopana w książkach, wcale jej nie widać jak wsparta o TŻ kica po mieście. Ojojojoj... Z nosem w piwie odparłam, że towarzysko aktywna jestem na kanapie, któraż to aktywność oprócz satysfakcji daje mi wymierne korzyści w postaci akurat chcianych książek, a bywa, że z imienną dedykacją samego autora. W tym miejscu podbarwiłam trochę (sic!) rzeczywistość, ale kieł sam mi się wysunął. Żeby nie udławić się własnym jadem... Dla zwiększenia efektu wyciągnęłam z torby "Wiedźmy Piwne" z osobistym wpisem autora. Babony przycichły i spęczniały w sobie. Ja z satysfakcją wróciłam do kontemplowania opadającej piany na browarze. Nieoczekiwanie podsunęła się do mnie jedna z młodszych pań i zagaiła uprzejmym szeptem: - Słuchaj... A jakieś fajne kosmetyki oni tam mają? K.O. Szach królowej.
Koloryzowane: Jagrys rzucona na łopatki przez solar-dziunię w tipsach
W rodzinie jest to fakt wiadomy, z którego nie robię tajemnicy. Więcej: Puszę się bardzo. Gorzej, gdy towarzystwem jest ktoś, kto nie odróżnia fermentu od firmamentu za to z pamięci wyrecytuje aktualną wystawkę promocji drogerii .