Podczas tych okropnych dni w areszcie śledczym usiłowałam dociec prawdy, lecz na próżno! Przychodziło mi nawet na myśl, że to mąż sam zmieszał wino z trucizną wtedy, kiedy ja spałam. Nie znajduję innego wytłumaczenia tej tragedii. Przecież własnoręcznie nalewałam wino z butelki do kieliszka, a w butelce nie wykryto śladu trucizny. Słowem, stoję wobec zagadki i dawno już przestałam się łudzić nadzieją, że znajdę jej rozwiązanie. Wszystkie usiłowania spełzły na niczym! Do końca życia będzie ciążyło na mnie haniebne podejrzenie, choć zostałam zwolniona z braku dowodów. Nawet dzieci z okolicznych wsi wołają za mną: "Trucicielka"! Edytor, 1996