"Las tonął w pierwszej, przedwiosennej zieleni. Delikatne, wilgotne jeszcze listeczki rozsadzały osłony pąków. Z mchu wysuwały się nieśmiało drobne przylaszczki i pierwsze fiołki. Wokoło unosiła się balsamiczna woń żywicy, pomieszana z orzeźwiającym zapachem wilgotnej, wiosennej ziemi, która niedawno dopiero zrzuciła okowy śniegu i lodu. Poprzez ciemne gałęzie drzew przeświecał promienny, niezamącony błękit nieba. Wszystko wokoło tchnęło dziwnie kojącą ciszą... Słodki, wiosenny czar nie zdawał się jednak wywierać wrażenia na wysokim, bladym mężczyźnie, który szedł szeroką drogą, ciągnącą się skrajem lasu. Dla niego jakby nie istniały wdzięki budzącej się przyrody ani ten młody las, ustrojony w nowe szaty, ani jasne modre niebo, ani promienne roześmiane słońce. Blady, ponury, szedł przed siebie. Idąc, pochylał nieco swoją wyniosłą postać. Odnosiło się wrażenie, że na barkach jego spoczywa jakiś ogromny ciężar, nieznośne brzemię, które go przygniata, przytłacza i przedwcześnie pochyla ku ziemi."