Uff, ciężki był to orzech do zgryzienia. A zapowiadało się tak ciekawie…
„Grzechy są jej odpuszczone”- te słowa widnieją na kartkach, pozostawionych przy ciałach młodych kobiet. Mieszkańcy są sparaliżowani strachem, a media już zdążyły nazwać seryjnego mordercę- księdzem.
Śledztwo prowadzi Ben Paris i Ed Jackson. Policja nie odnajduje żadnych poszlak łączących ze sprawcą, morderca zaciera skrupulatnie za sobą ślady, zabijając coraz więcej.
Do sprawy zostaje przydzielona psychiatra Tess Court.
Kobieta nie zdaje sobie sprawę z tego, że wkrótce samej będzie grozić niebezpieczeństwo.
I znowu klaps! Przejechałam się na zimnym i kruchym lodzie, (używając metafory), sięgając po kolejną książkę Nory Roberts.
Skusiła mnie fabuła, wydawała się interesująca i liczyłam na pełną napięcia historię ze satysfakcjonującym zakończeniem…
Niestety, GRZECHY ŚWIĘTE to kolejna lektura pisarki, która irytująco obszernie raczy nas opisami romansu bohaterów, oraz zbędnymi bzdetami z życia wypacykowanej i zbyt idealnej Tess Court.
Musicie przyznać, że jaki facet, (który nie jest gejem), zwraca uwagę na pasek od spodni u innego mężczyzny?
Po co aż nazbyt wnikliwe opisy ubioru Tess?
Po kilku rozdziałach ma się serdecznie dość zbyt idealnej pani doktor, wielkiego macho Bena i fabuły, która z początku interesująca, została zepchnięta na dalszy plan.
I jeszcze te zakończenie… Serio? Czy ktoś w ogóle się zdziwił takim obrotem spraw?