Książki Nory Roberts od lat cieszą się popularnością. Nic dziwnego, wszakże są niezwykle lekkie, łatwe w odbiorze, są świetną odskocznią od cięższych lektur, wymagających skupienia. Bardzo polubiłam cykl o rodzinie Calhounów, a od kilku miesięcy zapoznaję się z rodem MacGregorów. Calhounowie nadal są moimi ulubieńcami, jednak również do drugiej familii zdążyłam zapałać pewną sympatią.
W tym tomie, już trzecim, trafiamy na tytułowego Alana, z wykształcenia prawnika, który aktualnie pełni rolę senatora. Mężczyzna zakochuje się z wzajemnością w niejakiej Shelby, młodej artystce o smutnej przeszłości. Jej ojciec, też polityk, został zamordowany przez fanatyka. Shelby obiecała sobie, iż nigdy nie będzie podobnie cierpieć, lecz trudno oprzeć się urokowi Alana, zaciekle próbującego przekonać ją do posłuchania własnego serca, nie tylko rozumu.
Tak, to kolejna z udanych książek Roberts, całkiem przewidywalna, aczkolwiek sprawiająca, że czytelnik ma ochotę czytać następną stronę, i następną, i następną. Na czym polega urok twórczości Nory? Chyba na bajkowości, leciutkim przejaskrawieniu. Dobrze wiemy, że podobne sytuacje nie zdarzają się w rzeczywistości, ale właśnie w ten sposób możemy oderwać myśli od bieżących kłopotów. Ja chętnie sięgnę po dalsze tomy, ciekawa losów reszty bohaterów, a zaczynam się do nich przywiązywać. Na ich szczęście, wszystko zawsze dobrze się kończy! I taka świadomość raduje.