Z twórczością Nory Roberts mam bardzo burzliwą relację. Jedne z jej książek uwielbiam, a innych wręcz nienawidzę. Jak jest w przypadku „Gorącego lodu”?
Fabuła książki jest dość ciekawa i prawda jest tak, że gdy ją otworzyłam to nawet nie wiedziałam kiedy byłam już na końcowych stronach. Język jest dobry, całość czyta się bardzo szybko, a narracja i dialogi są bardzo naturalne, dzięki czemu momentami odnosi się wrażenie jakby wszystko działo się naprawę gdzieś obok nas.
Bohaterowie to postacie z bardzo silnymi osobowościami, dzięki którym naprawdę nie można się nudzić. Ich słowne przepychanki i silne przyciąganie robi tutaj największą robotę i sprawia, że momentami można się śmiać aż do łez.
Prawda jest taka, że książkę trzeba traktować jako romans z nutą kryminału i dreszczyku, a wtedy wypada naprawdę świetnie. Nie przeszkadza nawet fakt, że historia od samego początku zmierza w określonym kierunku (chociaż zakończenie i tak jest troszeczkę zaskakujące). Wątek miłosny jest mocno przewidywalny i prosty, a z piękną otoczką tworzy przyjemną powieść przygodową, która pozwala oderwać się od codzienności i chwilę odpocząć.
„Gorący lód” to powieść do której podeszłam bez żadnych oczekiwań i na całkowitym luzie dlatego też może tak bardzo mi się spodobała. Przez całą lekturę czułam się jakbym była zaraz obok bohaterów i oglądała na żywo komedię romantyczną (kto wie może kiedyś...