Zgodnie z harmonogramem, na polskim rynku wydawniczym ukazało się wznowienie kolejnej książki Nory Roberts, powieść wchodząca w serię opowiadającą o rodzinie MacGregorów i ich powinowatych. Tym razem poznajemy tytułowego Granta, artystyczną duszę, twórcę komiksów. Mężczyzna mieszka daleko od innych ludzi, zaszyty w latarni morskiej. Pewnego dnia w jego życiu pojawia się Gennie Grandeau, utalentowana malarka. Jak możemy łatwo zgadnąć, między parą bohaterów powoli rodzi się uczucie, choć Grant kategorycznie odmawia otworzenia się na miłość. To motyw bardzo popularny w fabułach autorstwa Roberts — odpychanie ukochanej osoby, mimo ogromnej potrzeby wsparcia.
Całość czyta się szybko oraz przyjemnie, chwilami brakowało mi jakiejś głębszej tajemnicy, która zauroczyła mnie w opowieściach o Calhournach. Jednak, w ogólnym rozrachunku, także MacGregorowie umieją wciągnąć do swojego świata, dając czytelnikowi pewnego rodzaju komfort. Komfort wynikający z przekonania, że wszystko dobrze się skończy, bo po prostu musi. Historia Granta i Gennie na ten moment najbardziej przypadła mi do gustu, polubiłam nasz artystyczny duet, chociaż równocześnie rozumiem, iż ich relacja podług dzisiejszych standardów początkowo wypada trochę ofensywnie.
Autorka ładnie rozładowuje napięcia sporą dawką humoru, niektóre dialogi potrafią skutecznie rozbawić, unikając poczucia zażenowania, aż brniemy do sympatycznego finału. I to najlepsze podsumowanie. Jeśli szukacie lektury lekkiej, niez...