Do fanek Autorki nie należę, a tu dodatkowo Roberts próbowała mnie zaczarować i totalnie jej nie wyszło. Wierzę w magię miejsc, nawiedzone domy, zakątki z duszą itp, ale takie historie mnie nie chwytają i zastanawiam się czy to tylko za sprawą przesadzenia z magią czy całą tą cukierkowatą lepkością. Bo o ile dawne wierzenia, szczególnie te celtyckie, pobudzają mą wyobraźnie, to w przedstawionej tu wersji są jak dla mnie nijakie, a powtarzany schemat dziedzictwa w postaci przekazywanych mocy potrafi zemdlić.
Moc czarownic, szczególnie ta dzielona na trzy podobno ma największą siłę. Dobrzy powinni zwyciężać każdy mrok, bo przecież miłość, zgoda, dobro winno zawsze tryumfować. Budząca się miłość między dwojgiem bohaterów jest tak samo realna jak cała treść książki. W sumie równie dobrze mogłam przeczytać bajkę dla dzieci, a byłabym zapewne mniej znudzona. Tutaj sama przewidywalność zdarzeń i to na każdym kroku jest do bólu męcząca. W pewnym momencie pomyślałam nawet,że to dobra książka ale dla młodzieży, a ja jestem na to za stara, nie znam się i dlatego to co czytam nie sprawia mi przyjemności.
Gdybym miała przez coś podobnego przejść kolejny raz, to bym jeszcze osiwiała brnąc przez taką fabułę, także kontynuacji robić sobie nie będę.