Duetu Leny M. Bielskiej i Sandry Biel myślę nikomu nie trzeba przedstawiać. W polskich realiach można by je porównać do znanego na świecie duetu VI Keeland i Penelope Ward, który potrafi świetnie się ze sobą porozumieć co przekłada się na wysoką jakość powieści. W przypadku "Love at First Sight" oczywiście nie było inaczej. Czemu o tym mówię? Bo nie wiem jak Wy, ale ja przykładam ogromną uwagę do tego czy autor książki potrafi odtworzyć klimat np. miejsca o jakim pisze. Ba! Czy chociaż stara się to zrobić, bo jak niejedna książka pokazała na swoim przykładzie, niejednokrotnie motyw jakiego się spodziewamy w książce możemy zobaczyć jedynie ewentualnie na okładce lub w opisie książki.
Autorki za sprawą bohaterów zabiorą Was na Harvard i pozwolą naprawdę poczuć klimat studenckiego życia. Będzie zwiedzanie kampusu, imprezy, zajęcia czy mecz hokeja, a to wszystko po kolei będzie sprawiać, że wasz zachwyt tą książką ze strony na stronę będzie się coraz to bardziej pogłębiał.
Oczywiście, aby nieco urozmaicić nam całą fabułę nie zabraknie również czarnego charakteru, który zamiesza w życiu bohaterów. A jeśli już przy nich jesteśmy należy zaznaczyć, że kreacja postaci z jakimi będziemy mieć w książce do czynienia zasługuje na dużą pochwałę. Zarówno główni bohaterowie jak i Ci drugoplanowi są wyraziści i różnią się od siebie.
Milo i Feyra to postacie, których nawet gdyby czytelnik się bardzo starał nie potrafiłby nie polubić. Oboje są przeuroczy! On prawdziwy przyjaciel a w dodatku niesamowicie opiekuńczy brat. Ona nieśmiała, zdystansowana lecz z drugiej strony odważna za co naprawdę ją podziwiałam. Pomimo przykrej sytuacji, której kiedyś doświadczyła i po której zamknęła się w sobie stara się wyjść ze swojej "skorupy".
Powyższa historia jest genialną opowieścią o pięknej przyjaźni, trosce, rodzinnej miłości i pierwszych zauroczeniach. To slow burn, który czyta się z ogromną przyjemnością przeżywając wraz z bohaterami ich przygody. Jak dla mnie #mustread #musthave