Kolejna pozycja Nory Roberts za mną. Drugi tom irlandzkiej trylogii. Kolejny błyskawiczny romans, kolejne oświadczyny i kolejny w zapowiedzi ślub. Jakoś tym razem Nora mnie nie urzekła. Naturalnie w Jej pisarstwie jest dużo wdzięku, dużo emocji i poczucia humoru, ale ten romans odebrałam bez szczególnych fajerwerków.
Brenna O'Toole i Shawn Gallagher znają się od dziecka. Niespodziewanie dla nich samych, ich przyjaźń przeradza się w gwałtowne, płomienne uczucie. Ale zanim poznają smak szczęścia, muszą przebyć długą drogę.
Z całą pewnością takie książki są budujące, optymistyczne, podtrzymują wiarę w szaloną, nagłą miłość i potrafią dodać otuchy każdej kobiecie, nawet tej samotnej i niekochanej. Także przyjemnie wypełnią wolny czas.
To, co najlepiej wyszło Norze w tej książce to jednak nie uczucia, a fantastycznie oddany irlandzki klimat i krajobraz. Z jego uroczymi kamiennymi kościółkami, domkami z ogrodem, pubami i muzyką. Oraz z gościnnymi i umuzykalnionymi Irlandczykami.