Wygląda na to, że zaczynanie serii od środka bądź od końca zaczyna wchodzić mi w krew. Walka komisarza Deryły ze złem trwa już od dawna, a "Apogeum zła" to trzynasta część z nim w roli głównej. Zgadnijcie od czego zaczęłam. Tak, właśnie od tego tytułu.
Czy żałuję? Absolutnie nie, ponieważ książka i tak była dla mnie jasna i zrozumiała, chociaż nie da się ukryć, że ominęło mnie pewnie sporo faktów dotyczących samego komisarza. Nic nie szkodzi, planuję nadrobić pozostałe części.
Sprawa jaką zajmuje się Deryło jest niezwykle skomplikowana i niezrozumiała. Brakuje śladów, dowodów, konkretów na których można chociaż oprzeć śledztwo. Dla czytelnika również jest to nie lada wyzwanie. Włamać się do trumny, żeby wydłubać zmarłej oczy? W jakim celu?
Tym bardziej książkę czytało mi się z wielkim zainteresowaniem. Jednak pomimo powagi sytuacji, nieco śmieszyło mnie zachowanie głównego bohatera. Podczas lektury odnosiłam wrażenie, że on ciągle biegał, wszędzie pędził jakby gonił go sam diabeł. W rezultacie było to nieco śmieszne, ale pewnie taki właśnie jest komisarz Deryło. Narwany, żyjący w biegu.
Książkę przeczytałam jednego dnia, co jest w moim obecnym trybie życie nie lada wyzwaniem. Także mówi to samo przez się. Faktycznie wciąga i nie da się odłożyć. Oczywiście takie jest moje zdanie. A jakie jest Wasze?