,, Jego rytuał nie ograniczał się do zabójstwa. Ogoloną, pozbawioną zębów oraz kawałka mózgu głowę ofiary wysyłał w ogromnym słoju jej najbliższej rodzinie".
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy i nie ważne, że ta sytuacja mogła być wymysłem autora, bo równie dobrze w innych okolicznościach ludzie myślą podobnie. Chodzi mi o sytuację z dziewczyną i nowo kupionym szlafrokiem, gdzie gdyby nie on, to ona by się nie powiesiła. Nikt nie widzi tego, że mogła mieć takie myśli i plany, że chciała sobie odebrać życie, więc widząc nową rzecz tudzież wytrzymałą, użyła właśnie tego. Bo to nie rzeczy sprawiają, że ktoś się zachowuje tak a nie inaczej, tylko sami ludzie, którzy coś planują i z przypadku biorą tą rzecz, bo akurat jest pod ręką i nie muszą szukać czegoś innego. Także sam fakt i tak się dokona, bo tego chcą, to jest ich priorytetem. Pamiętajcie, że to mu kreujemy swoją rzeczywistość, a nie ona nas. Długo mi zajęło bym to pojęła.
Wracając do książki, całość historii jest dosyć niepokojąca. Lekkie poddenerwowanie towarzyszy przy lekturze, bo rzeczy, które są w niej przedstawione pojawiają się nagle. Mamy poszukiwanie mordercy, który nie tylko beszta zwłoki, ale tym samym męczy ich rodziny psychicznie. Wywołuje w nich jakby wielką depresję, mszcząc się w ten sposób również na nich. Pytanie tylko brzmi dlaczego? Jest tutaj też taki zamęt, bo nie wiadomo, czy stary zabójca powrócił czy grasuje nowy, lecz z podobnym postępowaniem. Sprawa jest dziwna, bo do...