Avatar @ziellona

Ziellona & Wonder

@ziellona
Bibliotekarz
63 obserwujących. 74 obserwowanych.
Kanapowicz od 5 lat. Ostatnio tutaj 1 dzień temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
63 obserwujących.
74 obserwowanych.
Kanapowicz od 5 lat. Ostatnio tutaj 1 dzień temu.

Blog

wtorek, 18 lutego 2025

Czarowne Głuchołazy i Panie Ćwieka

 

 

No właśnie - przeczytać, przeczytałam. Nawet mi się podobało (ale ...).

 

Zacznijmy zatem od tego, że rzecz dzieje się w Głuchołazach - moich Głuchołazach.

Ulubionych Głuchołazach.

W moich "zapyziałych" Głuchołazach, jak mawia moja siostra, czego ja kompletnie nie rozumiem. Tak - kocham to miasteczko, mieszkałam tam i chciałabym znów. W tej kwestii moja opinia jest niezmienna. Natomiast....


Powieść, której typu nie odważę się określić, jest niezła. Wierzeń, folkloru i czarownic jest tu nadmiar.

Nie - błąd - nie nadmiar.

Tyle ile potrzeba. Czyli dużo. Fabuła opiera się na twierdzeniu, że Głuchołazy niby są, ale nikt ich nie zna i po wyjeździe z nich, nieco zapomina. Dlaczego? - bo chronią je czarownice. Współczesne - jeżdżące dżipami i noszące buty markowe bardzo.

 

Buty markowe bardzo oznaczają takie,  które mogłyby robić za "lokowanie produktu" - tyle że ono nie jest ani namolne, ani nadmiarowe. Lokowanie produktu jest tu idealne.

To się autorowi udało wyjątkowo. Mam również nadzieję, że odpowiednie tantiemy za wspomniane lokowanie pobrał. Ale nie o tantiemy tu chodzi - wspomniane "lokowanie produktu", tak "wkurzające" mnie w innych powieściach, tutaj nadaje powieści wymiar teraźniejszości. 


Zresztą dobra - właśnie rzeczone "lokowanie" spowodowało, że zechciałam ją przeczytać - bo jak widać w moich "żałosnych statystykach" ostatnie dwa lata są po prostu złe. Nie tylko pod względem czytelniczym, bo w tym względzie jest po prostu tragedia.

 

Ale "wracając do ad remu" jak mawiają... -  choć to nawet nie jest "po polskiemu".

Urzekł mnie po prostu "biały but Nike wciśnięty w błoto" -  może on nie był Nike, ale był biały. I błoto też było. No i kiedy wylądowałam w Głuchołazach uparłam się, ze przeczytam tutaj  te "panie czarowne" bo lepszego miejsca na tą lekturę nie ma na całym świecie.

 

Większego błota też prawdopodobnie nie ma.

Dużo błota. Bardzo dużo błota. I ludzi, którzy - autentycznie - zamiatali ulice. Nie należę do czyścioszków i porządnickich, ale kiedy z gumowego dywanika w aucie (wysokim, bo to cos na kształt vana) wyrzuciłam cztery pełne łopatki suchego błota, nawet mnie zrobiło się słabo. Co prawda, Zbyszek - znajomy ze szpitala - twierdzi, ze objazdy, światła i błoto nie sa bezpośrednim wynikiem powodzi, ale opóźnieniami w remoncie drogi, który rozpoczął się rok przed kataklilzmem. Może to i racja, ale powódź z pewnością nie pomogła. 

 

Zbyszek zawiózł mnie też do Zdroju. Drogą tymczasową, która zapewne będzie "stale tymczasowa", po drugiej stronie rzeki. 

Zdroju nie ma.

Znaczy - jest, ale jest to krajobraz po bitwie. O ile Park Zdrojowy (a nawet Amorek, wspomniany we wpisie z poprzedniego pobytu (Gdzie jest Lucia?) przetrwał kataklizm, to domy zdrojowe, sanatoria i hotele już niestety nie. Woda dotarla az do pierwszych kondygnacji i obawiam sie, choć na budowlance się nie znam, że dużo czasu zajmie powrót kuracjuszy do tych miejsc. Nieczynny jest Skowronek, nieczynne restauracje.

 

Jedno z nielicznych miejsc, które wróciły do życia, to Hotel Sudety i restauracja hotelowa. Nawet chciałam wejść, bo dawno temu, kiedy pracowałam w Pokrzywnej, współpracowaliśmy (czyli - dzielilliśmy się turystami w sezonie). Tylko ze nie pamiętałam jak człowiek, z którym współpracowałam wówczas, miał na imię. Kojarzył mi siię jakiś Witek. 

 

Zadzwoniłam tak sobie do mamy - relacjonuję jak zdrój wygląda i mówię, ze ostały się jedynie Sudety. A moja - niezastąpiona, podkreślę, mama mówi

- no tak. Tam ten Wojtek miał firmę, prawda?

Wojtek nie Witek -- Ty głupia glowo. Zamiast się męczyć, trzeba było o razu dzwonić do mamuni....

 

Wygląda na to, że Czarowne nie obroniły miasta przed kataklizmem.

Choć zapewne nadal jakoś działają - kto z Was w ogole kojarzy gdzie Gluchołazy są?

Właśnie.

Nawet ja - zakochana w tym mieście - kocham go jedynie, kiedy tam jestem. Po wyjeździe z niego, jakoś mi umykają, choć nie aż tak, jak sugeruje autor. W kontekście "zasłony niepamięci" byłaby dycha, Przykra dycha, bo jest mi źle, ze autorowi aż tak udało się oddać "zapyzialość tego miasteczka".

 

Mam również wrażenie, że autor dokonał całkiem niezłego research'u (co miał ułatwione, bo z Głuchołaz pochodzi. A CIT głuchołaski jest najlepiej zaopatrzonym Centrum Informacji Turystycznej, z jakim się spotkałam. To jednak nie zmienia faktu, że ten research zrobił i na lokalnych wierzeniach i tradycjach się oparł.

Bo wiecie, że w Głuchołlazach istnieje Szlak Czarownic? 

Nie wiecie. Bo Czarownice pilnują.

 

A dlaczego? Ano dlatego, że na Szubienicznej Górze (nad Głuchołazami) ponoć wieszano czarownice, a nie - jak gdzie indziej - palono na stosie. Wieszanie powoduje, ze - dziś powiedzielibyśmy, - DNA czarownic zostało na miejscu. I tu autor magię miejsca wykorzystał doskonale.

 

Doskonale -  powtórzę.

To, że gwiazdek jest  mniej niż dziesięć, jest oczywiste, bo książka jest spoza mojego komfortu psychicznego. Jest spoza moich lektur. Jest - psiakrew - powieścią, które traktuję "przeczytać i zapomnieć. Jest z nurtu fantasy, bądź czegoś takiego - obcego mojej duszy..

Nie przepadam za stylem pisarskim młodych twórców, do którego Jakub Ćwiek przecież należy.

 

Czyli - w ogóle mnóstwo przemawiało na NIE. Ale ten biały but w głuchołaskim błocie

. I nadzieja, że będziie to równie wielkie zaskoczenie, jak Szeptucha Katarzyny Miszczuk. Aż takie nie było, ale Szeptuchę czytałam w zupełnie innym stanie psychicznym i emocjonalnym. I nie jestem pewna czy aktualnie też byłabym nią zachwycona. 

Uważam zatem, ze minimalnie za dużo truposzy i wnętrzności w stylu fantasy. Ale finalnie jest  więcej niż OK.

 

Co więcej - historia Głucholaz pokazana jest ciekawie (ciekawie to za mało:) i wszystkie miejsca wspomniane w książce istnieją naprawdę. A pręgierz faktycznie wygląda jak....  i małe france (przedstawienia czarownic) na deptaku tez są.... Za to szanowny Panie należą się peany, a nie marne 6 gwiazdek, które są właściwie tylko za to, ze to książka spoza mojej bajki.

Proszę uniżenie o wybaczenie tej niesprawiedliwości, ale akurat w kontekście procesów czarownic, niesprawiedliwość jest czymś, co po prostu jest.

 

[Wpis miał być opinią, ale za długie, jak zawsze. Na recenzję się nie nadaje, więc wrzucam na bloga. 

Kanapowy blog jest błogosławieństwem dla mojego gadulstwa :)

 

PS Zdjęcie ze strony zamkowymlyn.pl - artykuł Szlak Czarownic – opolskie historie z XVII wieku.

PS. Gumowy dywanik to niezły twor leksykalny, możliwe że oksymoron. Choc pewności nie mam. Oksymoronem zas na pewno jest "zasłona niepamięci". Tak mi się skojarzyło :)

 

PS3 - Wpis doczyczyy oczywiście Pań Czarownych - które sobie podlinkuję, choć nie wierzę, że o nich zapomnę.

Tagi:
#glucholazy#koziaszyja#panieczarowne#folklor#etnografia#czarownice
czwartek, 29 lutego 2024

Gjuwecze - skąd się wzięło w mojej... kuchni?

Znanym powszechnie jest fakt, że rozpędu do gotowania to ja nie mam :) No, może nie powszechnie, ale wśród moich znajomych krąży cytat z Chmielewskiej...

 

Przybyła kiedyś do mnie przyjaciółka, którą chciałam podjąć z  szykanami. Na stole stało piwo i pokrojony żółty serek.
  Przyjaciółka spojrzała na to i z wielkim wzruszeniem rzekła:
  - O Boże, zrobiłaś przyjęcie...?!"

(fragment pochodzi z Ksiażki poniekąd kucharskiej, zdarty w formie kopiuj wklej z bloga 

czytaniejakoddychanie

Dziwna sprawa zresztą.... wpisujesz w wyszukiwarkę - Chmielewska, przyjęcie i na pierwszej stronie same odnośniki do różnych recenzji i postów, ale związanych właśnie z tym cytatem.

I u mnie jest podobnie.

Żółty serek to przyjęcie. A pokrojony to już uczta ...

 

Więc skąd bułgarski garnek ceramiczny (a to jest właśnie tytułowe Gjuwecze :))??

Po kolei wyglądało to tak:

Zaczęło się od wielkiej greckiej miłości. Moja znajoma twierdzi, że mam jobla na punkcie wszystkiego co greckie (ma rację :)), w związku z joblem dostałam od siostry książkę Bałkańskie zapiski kuchenne - ten tom dotyczył kuchni Grecji Północnej - założeniem tego tomu były dania regionalne, oparte mniej lub bardziej na mięsie. W tej książce zakochałam się na amen. 

No, ale jako kuchenna singielka (okrutnie nie lubię tego słowa, ale innego właściwie nie ma) mogłam czytać, ale gotować?

na dokładkę - mięso dla mnie stanowi ew. dodatek. No chyba, że ktoś ugotuje i poda (tu peany na cześć greckich kucharzy). Jakiś czas później znalazłam link do obu tomów Bałkańskich Zapisków Kuchennych.

A już zaczęłam dopuszczać do siebie myśl, że Grecja Grecją, ale...

bo Bałkany są zniewalające kulturowo .. Kulturowo, ale czy kulinarnie też?/

No dobra - skracając... - nabyłam metodą kupna obie książki. - tak, Kuchnię północnej Grecji mam zatem w dwóch egzemplarzach = w tym przybytku od przybytku głowa nie boli...

 

W tomie pierwszym, dotyczącym jarskiej kuchni bułgarskiej... znalazłam przepis na ser po szopsku. W skrócie robi się go tak:

- feta do naczynia żaroodpornego, na to pomidory w plastrach i masło. Zrobiłam ten ser mocno kantowany.  Zamiast fety użyłam sera białego twardego (lekko posolilam, bo feta z założenia jest słona), zamiast pomidorów w plasterkach, dodałam pomidory z puszki. A zamiast masła - ok masłopodobny wyrób, ale taki, który podobnie jak prawdziwe masło, z lodówki wychodzi twardy jak skała... 

Na to miało pójść 5 jajek. Poszły 4, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, ze wyszła z tego porcja jak dla pułku mameluków. W książce tej było wyraźnie napisane, że jeśli robimy w 1 naczyniu, to należy te jajka roztrzepać z wodą gazowana. Wody gazowanej nie posiadam w domu, bo zwyczajnie jej nie lubię. Dodałam zwykłej.

Danie wyszło smacznie, ale nie leżało nawet obok sera po szopsku :P 

 

Z tej książki właśnie dowiedziałam się o istnieniu gjuwecze - pomimo wykształcenia bałkańskiego, nie słyszałam nigdy tego słowa. Wklepałam zatem w google. Zobaczyłam jak to wygląda, stwierdziłam, że jest śliczne (poza faktem ze służy do duszenia i zapiekania to jest po prostu ładnym garnuszkiem. 

 

Problem z wyszukiwaniem bułgarskich nazw jest taki, że bułgarskie pismo przypomina cyrylicę, ale posiada kilka literek zupełnie nie z tego zestawu. Jest to tzw. grażdanka - którą - podobnie jak grecki alfabet - ogarniam bardzo słabo, czyli składam literki do kupy. Ale grecki jeszcze jakoś czytam i pisze - (naciągnięcie semantyczne.  I to mocne). A grażdanki nie :)

 

Wpisałam zatem tzw. łacinką - czyli alfabetem "naszym". - i... oto co to?

Pięknie malowany garnuszek gjuwecze pojawił się na Allegro. Myslę sobie - miliony monet.... i tak by bylo - i nawet tak bylo - w sklepach pamiątkowych i innych, ale... trafiłam bałkanski sklep, gdzie wspomniane gjuwecze było w cenie... naprawdę, to nie ściema ... modnej chochelki. (nie wiem co to jest, ale to moda, a nie potrzeba wyznacza cenę...).

 

 

Co zatem zrobił centuś krakowski? 

Kupiłam od razu dwa - z przyczyn prostych - wtedy nie płacę za przesyłkę.

Dziś odebrałam gjuwecze... Rany bomba, jakie to ładne jest!!!  I ma tradycyjną dziurkę w pokrywie. (do odparowywania). 

Tym sposobem gjuwecze pojawiło się w mojej kuchni - na szafce  z ozdobnymi rzeczami. 

Razem z butelką z Cypru po wodzie różanej (pamiątkowa, ze sklepu dla turystow, dostaną w prezencie od Akisa (cypryjskiego znajomego) prawie 30 lat temu, oraz kamionce z Lesvos, w której znajdował się ser tradycyjny. Można go było wziąć do samolotu, tylko pod warunkiem oryginalnego opakowania dla turystów. Ser dawno zjedzony, a kamionka służy mi właśnie do zapiekania różnych dziwnych  potraw. (tak - jest żaroodporna, co mnie cieszy. Gdyby nie była i pękła, to bym ją skleiła i stała by na półce ozdobnej.

Ale na szczęście jest...

No i właśnie - stąd wzięło sie Gjuwecze w mojej kuchni.

Stąd, ze jestem ciekawska, szperam za rożnymi dziwnymi informacjami.

I z tego, że moja miłość do Grecji nie przekłada się na miłość do mięsnej kuchni :)

A teraz idę na zakupy, bo czas sprawdzić przepis na bułgarski gulasz (o nazwie Gjuwecz :) - zaskoczenie?, który z gulaszem ma tyle wspólnego, że jest jednogarnkowy.

Bo bułgarski gulasz składa się głównie z warzyw...

 

W ramach poszukiwań znalazłam kilka ciekawych linków - poniżej je wklejam, gdyby sie miały komuś przydać, to już nie musi wyważać otwartych drzwi - ja już przeszłam drogę poszukiwań czym to magiczne gjuwecze jest, dlaczego ma dziurkę i ... że w ogóle jest :)

Możecie swoje poszukiwania zacząć od tego, że już wiecie, że jest dostępne i pi drzwi wygląda jak powyżej :)

 

  • facetznozem . com/2012/06/gjuwecz-co-ty-wiesz-o-on - blog Michała Kuźmińskiego (tego od kryminałów retro. Dopiero jak wklejałam link to zorientowałam się, że to ten Kużminski. Ale to bez znaczenia - artykuł daje mnóstwo wiedzy i ciekawostek, - i guzik mnie obchodzi, ze ktoś stwierdzi, ze to post sponsorowany.

Nie jest.

Ale to nieważne :)

  • Tu strona tego naczynia na FB - acebook.com/gjuwecz/?locale=pl_PL - z niej z koli plynie informacja, że Trojan (z opisu na allegro) to nie jest wirus, tylko miejscowość w BG :) 
O Matko Moja Miła... - ile to się człowiek rzeczy dowie przez  przypadek...
 
PS - probując dodac ten wpis, okazalo się, ze - cytuję - Nie możesz dodać zewnętrznych linków do treści.... przy czym za link zewnetrzny system uwaza linki kanapowe tez. 
Zatem niestety - likwiduję wszystkie linki, jeśli jesteście ciekawi - musicie googlac :(
Update do PS. skłamałam :) kanapowe linki jednak mogę dodać. Więc dodalam :) Tadam
 
PS. zdjecie gjuwecze pochodzi ze strony, z której je zakupilam. Jak pykne wlasne, to zmienie. Tu poglądowo - zebyscie mieli pojecie o czym mowa jest :)
sobota, 6 stycznia 2024

Czytanie w oryginale, a tłumaczenia

Oryginały są fajne, ale nie można być tylko biegłym w danym języku...

To za mało - niestety. 
Przykład - Pratchett. Moja siostra twierdzi (po dwóch bodaj Pratchettach w oryginale) że już sama nie wie, czy lubi Pratchetta czy PeWu Cholewę (tłumacza Pratchetta).
Ja Pratchetta uwielbiam i wydawało mi się, ze po anglikańsku mowie i czytam biegle. Ale nie.

Więcej Wam powiem - mam znajomego Cockneya (taka część Londynu, w której mówią tak, ze inni Londyńczycy ich nie rozumieją. No i tenże znajomy (Anglik, Brytyjczyk z urodzenia) - wydawałoby się, że angielski ma native.... zaczął się UCZYĆ ANGIELSKIEGO. bo z własną żoną (Polką, mówiącą perfect i biegle po angielsku) się nie mógł porozumieć.


No i tu wracam do angielsko-jezycznych książek - czy aby na pewno mamy (ja już wiem, ze nie mam) taki poziom znajomości danego języka, żeby zrozumieć to, co zostało napisane? Nie jestem aż takim fanem Pratchetta (jak np Jezernika - którego faktycznie mam wszystko co zostalo wydane, ale - w tłumaczeniach. A Jezernik (Słoweniec) nie ma az tak "dwuznacznych tekstów" do interpretacji, jak Pratchett czy AAronović (obaj Brytyjczycy, a AAronović to nawet Londyńczyk - powiadają, ze w życiu całym nie wyjechał poza Londyn).

No i Jezernik wie, że slowenski nie jest językiem aż tak popularnym, wiec jeśli chce być czytany, to musi się postarać zrobić to przyswajalnie.

A Prattchett i Aaranovic nie muszą.

 

Wot' :)

I tyle w temacie :I

sobota, 6 stycznia 2024

Jezdęm Recenzętem... cz.2

PS. Koszmarnie ciężko pisało mi się  "tytuł" wpisu. NIe mówię, że nie robię błędów - robię. W większości je widzę, choć czasem umykają. Ale napisać taki zlepek, jak tytuł tego wpisu, to było ponad moje oczy. I nadal jest :) Koszmar jakiś. 

Ale wróćmy do tych książek z Klubu...

 

Układ z moją siostrą jest prosty. Jak trafi się książka, która nie wchodzi mnie, ceduję ją na Wondera - jak Wonderowi nie wchodzi, to gremialnie do kosza :)

Wiedziałam, ze Cherezińska nie jest dla mnie i  wzięłam tą książkę dla Wondera. Znaczy - może by i mi Cherezinska podpasowała, ale nie od ostatniego tomu. Wonder był zachwycony. Inną zaś książkę, też wziętą dla niej, oceniła dość słabo - ja jej nawet (tej książki) do ręki nie wzięłam. (bo to jakieś dziwne fantasy bylo). Z kolei dziejące się na Mazurach morderstwo... 

Nie. Dość. Znowu przekroczę znaki - wszelkie recenzje Klubowe są pod recenzjami. I wyraźnie napisane kto autorem jest - jeśli ktoś ciekaw. 

 

Wracam zatem do moich odkryć książek z Klubu...

Na absolutnym podium znajdują się:

 

1) Rozbudzona harfa. Baśnie i legendy z całego świata - Stefan Majchrowski

 

Recenzji nie ma jeszcze, gdyż jestem w trakcie czytania, ale... od pierwszych stron widzę, że jest to dokładnie to, czego oczekuję po baśniach i legendach. Dlaczego? - bo genialnie zapełnia lukę między dywagacjami etnograficznymi (nie dla każdego są to strawne dywagacje), a bajkami dla dzieci, z całkiem fajnym przesłaniem, ale z minusami - bajki są krótkie, właściwie na jedno kopyto. No i nie wiadomo do końca, ile w tym jest bajki ludowej, a ile wyobraźni autora. A tutaj?

A tutaj mamy kilkustronicowe opowiadania, snujące się wokół bajkowego motywu z danego kraju / regionu. Autor był oficerem wywiadowczym, także dużo podróżował, materiału zebrał tyle, że hej :P . W notce od autora napisane jest wyraźnie, że są to opowiadania snute na podstawie... czyli z głowy autora. Niefajne? Ano właśnie - fajne :P

Bo w każdym opowiadaniu jest przekazany klimat danego regionu, jakiś ponadczasowy motyw, - jest to dokładnie ta pozycja, ktorej brakowalo mim w mojej biblioteczce, opakowanej etno i geo..

 

2) Koper - każdy Koper, ale w tym przypadku 

 

Dokładnie tak, jak napisałam w recenzji: 

Bo Sławomir Koper jest jak Decathlon i Adam Wajrak – na tyle zna temat, żeby móc go poruszyć w gronie niespecjalistów. I zna go wielotorowo. Ale trafiając na historyka, specjalistę z danego tematu, to on będzie się dowiadywał. Ale dla osób słabo znających dany temat, bądź zwyczajnie ciekawym, jest świetny. A zainteresować potrafi. Taki jest bowiem Sławomir Koper. Nie wnika w temat, bo zrobili to inni, ale przekazuje w przyswajalnej formie wszelakie informacje na dany temat. A tematyką też zajmuje się różnorodna. Choć już wiadomo, że skupił się głównie na Kresach.

 

Tu @Mackowy podpowiedział mi slowo, które mi umknęło (bo ma dla mnie trochę, ale tylko trochę, pejoratywny oddźwięk) - popularyzator. I za to Kopra uwielbiam. Nawet jak pisze o mojej Chorwacji. Znaczy Chorwacji, która jest na moich Bałkanach. Tak będzie bardziej prawdziwie :)

 

3) na trzecim miejscu są trzy książki. Praktycznie na równi. Każda za co innego, acz wszystkie na tym samym poziomie. A przynajmniej porównywalnym.

i jest to:

 

A dlaczego na równi/ Bo są na równi i już :) I to nie pochyłej.

1. dzieje się w Olsztynku na Mazurach - kryminał retro

2. dzieje się w Bydgoszczy - kryminał retro

3. Dzieje się w Chęcinach - kryminał

 

Dwie pierwsze - są debiutami (w żadnej z nich pióra debiutanta nie widać). Trzecia - jest "starego wygi", ale znanego z nurtów fantastycznych, a nie "regionalno-kryminalnych".

 

Co te książki wyróżnia w tłumie innych?

Idąc w górę, czyli z południa Polski na północ...

 

1) Odmęt - tak wiem, ze trochę "zjechałam" w recenzji, bo faktycznie trochę za dużo tu prywatnych nałogów detektywa (z drugiej strony - rynek czytelniczy tego wymaga, prawdopodobnie, skoro w niemal każda nowonapisana ksiązka, aż lepi się od alkoholu, romansów, degeneratów itd. Może ta akurat się "nie lepi", ale jednak...)

 

2) Zimne wody - gdyby wstęp był na początku, byłaby DYCHA. Bo naprawdę, takiej rzetelnej pracy w poszukiwaniu źródeł, nie spodziewa się czytelnik u autora piszącego "dla ludu czytelniczego - mało wymagającego, dodajmy. Nie jest to książka porywająca, jest wyśmienita w zupełnie innym znaczeniu. Lekko nudnawa, ale tak toczyły się śledztwa. Bo można rzec, że to kryminał retro, ale... to nieprawda :) To kryminał na faktach - faktach wygrzebanych przez autorkę z archiwaliów. Już samo to zasługuje na laury.

Fabuła, jak wspomniałam, porywająca nie jest. Ale czyta się zgrabnie, logicznie i cóż... moja dusza czytelnika jest zadowolona w stopniu wielkim. To zupełny unikat na aktualnym rynku wydawniczym. 

 

- co więcej... podlinkowując te trzy książki, zobaczyłam, że Małgorzata Grossman wydala też drugą książkę Horoskop Zbrodni

https://nakanapie.pl/ksiazka/horoskop-zbrodni

 

Horoskop zbrodni - opinie nakanapie ma przyzwoite, a nie fajerwerkowe, co powoduje, ze jestem absolutnie przekonana, że jest utrzymana w stylu "mordu na zimnych wodach". I co z kolei powoduje, że jest pierwsza na liście "do zakupu" po przeprowadzce.

 

Dobra, teraz zaczynam się tłumaczyć, dlaczego taki wybór. Bez sensu. Popatrzyłam bowiem w swoje książki, z gatunku popularnych (wydanych w tym wieku) czyli te, które nie są naukowe). i tylko 5 z nich pamiętam do dziś plus wrażenie, jakie mi po nich zostało. Trzy z nich są w powyższym zestawieniu (bo większość z tych "popularnych mam właśnie z klubu). Zatem - moje tłumaczenie "dlaczego właśnie te" - jest bez sensu :)

 

Ale dla sprawiedliwości blogowej, wytłumaczę się jeszcze z trzeciej książki. Genialna. Choć nieprawdopodobnie gruba (700 stron to dobre dla rozważań naukowych, a nie kryminału). I byłabym zupełnie zachwycona, zgłosiłabym się do fanklubu, ale...

o ile pani Grossman (od Bydgoszczy) drugą książkę wydała w podobnym stylu. O tyle Borowiec (od Olsztynka) wydala coś z zupełnie dziwnego nurtu (dla mnie) dużo bardziej współczesnego. Czy to fantasy, czy blogowe wojny, czy "influencerzy" których - będąc w wieku zaawansowanym - nie kumam. Nie wiem co dokladnie, ale coś, co mnie tematycznie nie przekonuje.

 

No to jeszcze Odmęt - wróćmy do niego :) Otóż. Odmęt Łukawskiego jest właśnie spoza jego głównego nurtu (fantastyki - dodam), może to i był eksperyment, ale czytałam w oderwaniu od wcześniejszej twórczości. I ładnie zażarł :) Do teraz mam w pamięci, choć książki fizycznie nie, bo sprezentowałam koledze, który jest zaciekłym fanem.

Ale autor ma już ugruntowaną pozycję na rynku, pisać umie, natomiast obie panie popełniły debiut. 

Pani Grossman utrzymała się w tematyce i klimacie (za co część będzie i chwała, i tym sposobem weszła sobie, spokojnie, w grono ulubionych autorów. A pani Borowiec (od Olsztynka), wdarła się szturmem, ale wycofała i czeka w poczekalni. 

Bo zdaję sobie sprawę z konieczności wydawania tego, co ludzie kupią. Zawód autor tego wymaga. Trzeba np. jeść :) za dutki - a więc trzeba sprzedać to co się napisało. Rozumiem.

I rozumiem pisanie "sprzedawalnych ksiązek", ale ze moim zawodem nie jest "czytacz", dlatego choć wszystkie trzy książki są naprawdę dobre/świetne, to jednak

 

1) Łukawskiego obserwuję - bo  fantastyka mi nie lezy, ale jak bedzie coś bum - to kto wie? W drugiej książce "podszept" - nieprzeczytanej jeszcze - odrzuciło mnie hasło "influencerka" - możliwe ze niesłusznie - też podszept czeka, aż się przekonam.

 

2) Borowiec w całości w poczekalni, ba bowiem 2 książki (stan z dzis). I ta druga jest spoza mojego kofortu psychicznego.

 

3) Grossman - na spokojnie (jak to w Bydgoszczy) dodaję do oserduszkowanych, czyli ulubionych. Bo wrażenie mam, ze z tej trójki jest najbardziej stabilną w twórczości, acz przyznajmy, nieco nudnawą (archiwalia, archiwalia i archiwalia)

 

I zapomniałam na śmierć o jeszcze jednej książce z KLubu, która, totalnie spoza komfortu i moich nurtów, była świetna.

Wzięłam ją z KLKubu właściwie dla mojego przyjaciela - lekarza wojskowego z Lublińca. Przeczytałam (bo musiałam napisać recenzję:), uznałam za dobrą, ale nie dla mnie. To książka dla chłopaków, mężczyzn, którzy marzą, marzyli, będą marzyć o karierze wojskowej.

Warto ją jednak tu dodać, choć, jak mówię - nie jest dla mnie. Ale też ją pamiętam...

Mowa o 

#StaraPaka n.o. 3

Wyrywek z recenzji

 

dostałam tą książkę do recenzji w dniu wybuchu wojny na Ukrainie. Być może to kolejny powód, przez który po prostu bardzo ciężko mi się ją czytało. Tysiące ochotników, powracających do domu, żeby zaciągnąć się do armii i bronić Ojczyzny - to jest coś nieprawdopodobnego. I mnie, kobiecie spokojnego Zachodu, nie mieści się to w głowie.
I jestem absolutnie przekonana, ze ta właśnie książka, która mnie "nie weszła", została napisana DLA NICH. MIedzy innymi.

I jeszcze raz podkreślę - fakt, ze to książka spoza mojej półki, nie zmienia faktu, że jest to wyjątkowa pozycja na rynku księgarskim. Dobra, a nawet bardzo dobra.
I, że sobie przeklnę, wzorem autora :) , cholera jasna - każdy chłopak powinien ją przeczytać.
I każda dziewczyna, która choć przez chwilę myślała o służbie.
Bo ta książka pokazuje trudną i wyboistą drogę pasji, służby i przyjaźni.

Uwaga! nie przekroczyłam 10 000 znaków. Jestem z siebie dumna.

sobota, 6 stycznia 2024

Jezdęm Recenzętem...

I otóż właśnie...

Nie  mam pojęcia (nie pamiętam po prostu, starość nie radość...) jakie bogi książkowe zawiodły mnie na kanapę. Ale zawiodły.

Było to zapewne jakieś 4-5 lat temu. Wsiąkłam, bo 

1) w starociach (starszych książkach, takich, (i ja to mówię???) 20 letnich był straszliwy bałagan, a ja nie mogłam, jako zwykły czytelnik, tego poprawiać.

Ileż można męczyć admina? W końcu admin się "wkurzył" i rzekł "Ej, a Ty byś nie chciała mieć trochę większych uprawnień? - no i się stało. Stałam się bibliotekarzem, maniacko poprawiającym książki.  

 

Co ciekawe - nie potrzebuję kanapy do wiedzy, jakie książki mam. Bo wiem to doskonale.

Wiem, która jest gdzie (w sensie w której biblioteczce fizycznej), lub (w przypadku beletrystyki - ewentualnie w czytniku. Ale ja jestem jednak starsze pokolenie, preferujące papier. 

Nie wiem, ile ich mam, ale na oko licząc...3x po 800. Trochę dużo...

 

W czasach, kiedy miałam ich mniej (bo w te straszne ilości wliczają się też książki dostane w tzw. spadku (Po koleżance, ulubionej germanistce, przyjaciółce...), czyli jakiś tysiąc... mogłam z  czystym sumieniem powiedzieć, że wszystkie przeczytałam (z mniejszą lub większą uwagą, ale wszystkie). Dziś rzecz jasna, tak nie jest. Co z tego, że umiem niemiecki czy angielski - czytanie w oryginale (w niektórych momentach nawet gotykiem...) jest... trudne?

Semantyczne niedociągnięcie :)

 

Mam też kilka swoich w... greckim. Nowogreckim. Zakupione jako "pamiątka z Aten" czy też innego miasta.

Magnesiki są fajne, ale jeżeli magnes w centrum turystycznym kosztuje więcej niż książka, to moja dusza centusia ma jasny wybór. I otóż takie książki, nieprzeczytane - zaskoczenie?? :) - też mam.

Zazwyczaj są to harlequiny i romanse, bo jak poskładam już te greckie literki do kupy, to fajnie by było, gdyby konstrukcja zdania i treść nie zdemolowały mojego mózgu.

Do tej pory (a książki w nowogreckim zakupiłam dwa lata temu) doszłam do.... drugiego akapitu pierwszej strony, najpodlejszego Harlequina :) 

Więc tego no... 

Tym samym chciałam powiedzieć, że wbrew sobie, nie wszystkie książki, które posiadam, mam przeczytane. Aczkolwiek "z moich" porażającą większość.

 

I na te ilości dołożyłam sobie bycie Recenzentem.

Nie pamiętam dokładnie, jak to było, ale wrażenie moje mówi mi, że...

1) pisałam opinie, bo uważałam, że recenzja powinna być dla osób, które nie wiedzą, czego się po książce spodziewać. I powinna być merytoryczna i pozbawiona emocji

2) opinie pisałam długie, bo krótko nie umiem :)

3) Kanapa wyewoluowała -  pojawili się nowi kanapowicze, nowe opinie i recenzje - w efekcie napisałam kilka dłuższych opinii jako recenzję (starałam się bez ochów, achów).

 

Teraz piszę recenzje właściwie tylko jeśli:

1. moja opinia jest konkretna i długa, a książka nie ma żadnej recenzji, a i z opiniami krucho (tak było z Izą Michalewicz i jej kronikami kryminalnymi (świetny reportaż, tak nawiasem mówiąc). Opinię przemianowałam na recenzję po bodaj 2 lub nawet 3 latach, kiedy nadal pod tą publikacją nie widniała żadna recenzja.

2. Lub jest z Klubu Recenzenta, do którego trafiłam nie pamiętam jak. Prawdopodobnie jakaś książka w Klubie zalegała, nikt jej nie chciał wziąć, było nas na kanapie za mało... i zostałam o to, może nie poproszona, ale zasugerowano mi, ze może bym się wzięła za te recenzje.

 

Ta wersja z punktu 2 jest prawdopodobna, acz niepewna, bo pamięć mi szwankuje, a rzetelnym i prawdziwym recenzentem nigdy się nie czułam.

Pomimo humanistycznego wykształcenia w życiu swoim nie współpracowałam z żadnym wydawnictwem, innym portalem książkowym, biblioteką, ani niczym takim. 

Czytam bo lubię - i ten post miał być o moich książkach z klubu - ale jak zwykle... 

przegadałam sprawę.

 

Będzie w części drugiej.

Bo pierwsza już przekracza magiczną ilosć znaków :P

 

 

piątek, 1 grudnia 2023

Historia z kurierem

Mieszkam (bywam) w kilku miejscach. M. in. Kraków - bez windy. i wieś na końcu świata.

Swego czasu zamawiałam materac (wielki i ciężki). A w domu mam dodatkowe schody. Wysłano mi to kurierem (pierwszy raz od kilku lat korzystalam z uslug kuriera DPD. 

W drzwiach stanął wysoki, młody i przystojny kurier. 

No i mam dylemat - jak mu powiedzieć, żeby mi to łaskawie wniósł po schodach na górę?? Historii o "starych babach" które uwodzą młodych listonoszy, gazowninków itd, jest bez liku. A ja do młódek nie należę.... Ja wiem, ze przesadzam i że to są stereotypy. Ale w tamtym momencie było mi po prostu głupio? 

W końcu rzekłam "To ja pana jednak do sypialni zaproszę".

To było kilka lat temu, a pan kurier, nadal młody, nadal przystojny i nadal wysoki, informuje mnie z uśmiechem (na ulicy) - będzie paczka do Pani ciężka - mogę jutro? czy zależy Pani na dzis? 

 

Drugiego kuriera mamy na wsi - dla odmiany malutki, uroczy i... silny. 

Na wsi mieszka malo osob, więc i kontakty z kurierami sa - nazwijmy to - bardziej osobiste.

Telefon około południa

- Pani Kasiu, jeśli mama ma jeszcze soczki (soki jabłkowe zamawiamy online) to ja bym jutro przyjechal. 

Allbo - Pani Kasiu, zamknie Pani psy (strasznie się drą :)) - to będę do pol godziny i wniosę Pani ta paczke.

(pozostali kurierzy zostawiają paczkę pod furtką - najczęściej niestety, blokując wyjście.)

 

Ja wiem, ze wazne ze dostarczają. I wsyzstkich kurierów lubię. Ale nie poradzę nic na to, ze tych dwóch jest moimi ulubionymi. 

I doskonale wiem, ze jak oni są, to moje paczki będą "na czas, na miejsce i na pewno" 

A jak jest ktoś inny na dyżurze - to.. no dobra, pan kurier ze wsi naszej, potrafi zadzwonić, ze wrócił po urlopie i chce się dopytać czy wszystkie paczki dotarły, czy jakiejś zapodzianej ma szukać w magazynie. - ale tak jak mowie - to jest maciupeńka wieś, i specyfika też inna.

 

No i wlasnie - dlaczego akurat TA a nie inna firma? Bo większosci kurierów się "po prostu nie chce". Ile razy zostawiano mi paczki w sklepie naprzeciiwko... pomimo ze bylam w domu. Czesto bralam wowczas do paczkomatów, bo kurier i tak gdzies zostawiał, gdzie musiałam poojsc (zadna roznica czy ide do paczkomatu, czy do sklepu) i jeszcze kosztowal. I nadal zostawiają gdzieś, jesli przez dziki przypadek nie ma w ofercie "mojego kuriera". 

A jeżeli "moi kurierzy" zmienią pracę, to i firmę zmienię. Bo to nie o firmę, a o ludzi chodzi.... :)

 

poniedziałek, 14 sierpnia 2023

Literatura na świecie - przyczynkiem do uzupelniania danych autorów :)

A tak! Bo po kosmicznie długiej przerwie nakanapie, wróciłam i widzę, że Literatura na świecie, która jest bezwzględnie najdłużej wydawanym czasopismem w PL... jest wciąż w ... no dobra, jakby granat wybuchł :) Co lepsze, na innych portalach, tak samo. Czasem lepiej, czasem gorzej, ale też granat i to bez zawleczki. 

Być może nikt dziś nie czyta archiwalnych numerów LnŚ, albo ci, co czytają, idą po prostu do biblioteki. Bo wiedzą czego szukają. Zanim pomyślałam, że poprawa czasopisma z czasów "przed-moim-urodzeniem" jest bez sensu... to zaczęłam poprawiać. Przerwa (wymuszona niejako) mi się bardzo przydała, bo wymyślilam jak to ogarnąć. 

No  i jak już zaczęłam.. to okazało się, że mnóstwo autorów, niegdyś popularnych, dziś zapomnianych, nie ma swojego opisu. A w LnŚ sobie ładnie istnieli. Ja się nie dziwię, bo wpisując w Google nazwisko XY, które (z LnŚ wynika ze to poeta, pisarz, krytyk, cokolwiek, wydany nie pozniej niż w latach 70-tych) wyskakuje jako dzisiejszy sportowiec, albo dzisiejszy pisarz - młodszy ode mnie, czyli NIE TEN :P

I już nie chodzi o to, ze poprawiam LnŚ :) bo jak wyżej - sądzę, że poprawa LnŚ mijałaby się z celem, gdyby chodziło tylko o najdłużej wydawane czasopismo... Ale ilu ja się naznajdywałam autorów!!! Dziwnych, z systemu słusznie minionego, ale i takich, którzy dziś zapomniani, niegdyś byli perłą w koronie. Przykład? A proszę bardzo: Klemens Junosza (formalnie Szaniawski) 

Widzicie jego książki? Wydawca opublikował niektóre pod jego nazwiskiem (a nie nazwiskiem używanym w publikacjach, kiedy jeszcze żył. Słyszeliście  ni? bo ja nie. Tak wiem - wielki etnograf i log... wykształcona ponoć. I tak - NIE SŁYSZAŁAM O NIM.

Dowiedziałam się o jego istnieniu dopiero przy poprawianiu czasopisma sprzed 50 lat...

Co z tego wynika?

Ze kocham bycie bibliotekarzem nakanapie! I już :)

wtorek, 18 lipca 2023

Sprzątanie półek - w 80 książek dookoła...

No i kontynuuję porządkowanie, patrząc przy okazji, czy nie przegapiłam perełek. Bo Kanapa przez ostatnie trzy lata rozwinęła się tak bardzo, że księgozbiór tutaj, a księgozbiór w mojej biblioteczce jest ... no nie, chciałam napisać podobny, a to prawda nie będzie. Ale ja ponoć jestem nienormalna...

 

Zwłaszcza, że podjęłam się swego czasu, zadania pt "z kilofem na Proximę" czyli "w 80 autorów dookoła świata / Europy. Dlaczego? 

Ha.

Ano dlatego, że kocham Grecję siłą nieprzemożną. Literatura grecka (nawet nie wspomnę Kazanthakisa, bo mi się nóż w kieszeni, samoczynnie, otwiera...) kręci się wokół nieszczęścia greckiego. 

"Grek jest nieszczęśliwy kiedy jest szczęśliwy. (...) gdy nie ma żadnego powodu do zmartwienia, poszuka go i znajdzie".

Tak pisze grecki autor Nikos Dimou w Nieszczęściu bycia Grekiem

Dla odmiany (miłej, dodajmy) pisarze nie mający greckich korzeni, pisza zupełnie inaczej - optymistycznie. I nie mówię tu tylko o romansach, choć te królują wśród białych, greckich domków i lazurowego morza... A gdzieś pośrodku czai się Dionisos Stiuris, który pisze podwójnie pesymistycznie (greckie korzenie, wychowany w Polsce.) 

Dlaczego o tym wspominam? bo na tym przykładzie doskonale widać rożnicę między pisarzami z zewnątrz, a tzw. autochtonami. 

 

Ale i tu się można naciąć - i to porządnie...

Długo się zabierałam za Wiolonczelistę z Sarajewa. Wlasciwie czekał w kolejce, która za każdym razem wypierała go poza nawias. Bo autor, w moim odczuciu, nie miał prawa wiedzieć nic o życiu na Bałkanach. Szczególnie w czasie wojny. I co? I do teraz bym sobie pluła w brodę...

 

Wiolonczelista istniał naprawdę.
Naprawdę siedział pod ostrzałem i grał, upamiętniając tym samym ofiary ostrzału kolejki po chleb. Cała reszta to fikcja.
Ale... ale napisana tak, że nikt jej fikcją nie nazwie.
To że nie istniała Strzała (snajperka) pod tym konkretnym nazwaniem, może była mężczyzną, a może kobietą - to nie ma znaczenia.

Czas okupacji Sarajewa jest opisany tak, jakby autor tam był (a przypominam, że nie pochodzi z Bośni - bodaj jest Kanadyjczykiem, co stanowiło dodatkowy argument na "nie" - skąd Kanadyjczyk może znać realia Bałkanów i wojny w Europie.
Weszłam pod stół i odszczekałam wszelkie kalumnie.

 

Tyle tytułem wstępu do wstępu. 

No i rozpoczęłam "wyzwanie"- które dla mnie było naprawdę wyzwaniem. Bo jak wiadomo - literatury pięknej nie znoszę, powieści Oscarowo-Noblowskie działają na mnie, jak płachta na byka. czytam bo lubię... a tu - sama się zmusiłam do urozmaicenia i wyszedł z tego galimatias.

Ten galimatias teraz usiłuję uporządkować, ale... warto było - chociażby dla książek z Azji (tak -  doszłam do wniosku, że Europę można czytać krajami, ale Azji czy Afryki... da się, tylko po co? :) aż takim świrem nie  jestem.

 

 

środa, 7 czerwca 2023

Sprzątanie półek - Etnografia

Wpis dla mnie :) Bo tu są linki do serii, które mnie interesują (dziękuję bibliotekarzom za porządki w bazie).

Dlaczego tu, a nie na półkach - bo półki właśnie sprzątam :) - bo "chcę przeczytać" ugina się od ciężaru. Bo... zaczynam się gubić :)

 

Mitologie świata

 

 

poniedziałek, 5 czerwca 2023

Powroty

Powoli, bardzo powoli, wracam do życia na kanapie. Rozpoczęłam powrót od bomby, czyli zarezerwowania książki do recenzji.

Biorąc pod uwagę, że ostatnio mało czytam, to jest to prawdziwa bomba. Ale - odkąd zaopatrzyłam się w okulary :) to okazuje się, że - hurrej ! - widzę :)

Czyli jak czyta mi się "zle" to jest to bardziej kwestia tego CO się czyta, a nie czy się widzi czy nie :)

 

No i wzięłam tą książkę do recenzji - dlaczego? Bo wydana jest przez Księży Mlyn i traktuje o mojej, ukochanej Łodzi. No i co ja widzę w opisie "dla recenzenta"?

Proszę o dodanie recenzji również w mediach społecznościowych, lubimyczytac.pl i księgarni internetowej. 

OK - ja, chętnie :) Miałam kiedyś konto na LC, ale odkąd wsiąkłam w kanapę, jakoś nie używałam... No i teraz  w pocie czoła robię "synchro biblioteczki" - bo nakanapie już są (od początku) moje opinie z LC (bo się "przenosiłam") ale odkąd jestem tu, to nie ma mnie tam. 

No i właśnie - tu  nastepuje pytanie - co zrobić, jeśli nakanapie popełniłam recenzję. Nieodpłatną, ale ZA książkę (czyli korzyści są) - czy ja ją mogę skopiowac na LC, czy tak jak to teraz robię, wybieram sobie fragmenty, które coś mówią i kopiuję z adnotacją, ze całość recenzji siedzi sobie nakanapie?

Póki to chodzi o książki unikatowe i starsze, to OK. Nie wiem jak z resztą.

 

Na razie robię jak powyżej, mając wielką nadzieję, że z LC mnie nie wyrzucą.

Bo jak Kanapa sie na mnie obrazi "za konflikt interesów" - to nic tylko się pociąć....

 

PS. wiem, przesadzam. Ale ja już tak mam :) że usiłuję nie zrobić krzywdy nikomu. A wychodzi... jak zawsze.

 

 

środa, 19 stycznia 2022

10* - 9* - 8* - Kanapowe odkrycia

Nadszedł czas podsumowań, których nie lubię. Bardzo nie lubię. Ale... stwierdziłam, ze jak nie podsumuję "odkryć czytelniczych" lat zeszłych, to gdzieś te perły przepadną... Także krótko, ale ufam, że na temat :)

 

 

Książki na dychę

Nieszczęście bycia Grekiem Nikos Dimou - 10*!

Oto Grek współczesny i jego kompleks niższości w stosunku do wielkich starożytnych. Oto Grek cierpiący na obrzeżach Europy, z którą się nie identyfikuje. Grek zagubiony, Grek krzykliwy, Grek bajkopisarz.
Grek posiadający dwa stany ducha - wielka euforię i wielka depresję.

Brutalnie prawdziwa książka o cechach narodowych Greków, choć bodaj w zadnym miejscu hasło ":cecha narodowa" nie jest wspomniane.

Kamień - Małgorzata KuźmińskaMichał Kuźmiński - 10*

Dam sobie obie ręce poobcinać, że nikt z Was, nigdy, czegoś podobnego nie miał nawet w rękach. Nie jest to też powieść obyczajowa. Nie jest to też dzieło socjologiczne ani etnograficzne. "Kamień" nie jest porównywalny z niczym. Z niczym, powiadam.
Z czym kojarzy się nam kryminał? Z trupem, śledztwem, dochodzeniem i wygraną sprawiedliwości.
No, to tego tu nie ma.
Ale kryminał jest. I to zdecydowany.

Cafe Museum  - Robert Makłowicz

Cóż to jest za książka! 
W sumie - nie ma się czemu dziwić. Przecież to Makłowicz. 
Miałam to szczęście, ze od razu dopadłam audiobooka. A czyta autor, zatem...
Mistrzostwo narracji, mistrzostwo opowiadania. Na bazie cafe i burka (czy innych delicji) Robert Makłowicz opowiada historie Galicji. Chorwacji, Serbii, Bośni, Austrii, Węgier, Rumunii, Ukrainy i Polski. Przesłuchałam ja już dwa razy i zamierzam trzeci. Zamierzam również nabyć wersje książkową, bo ilość cytatów i wiedzy, która się w książce pojawia, sprawia, ze (chociaż studiowałam bałkanistykę) ze czuje się ... niedouczona. 
Jak zawsze zwykle przy Makłowiczu.

Kroniki z życia ptaków i ludzi  - Aida Amer

 To jedna z tych książek do których się wraca...
 To jedna z tych książek, w których opis na okładce nie mówi nic... 
 To jedna z tych książek, w których fabuła służy tylko do snucia opowieści.
 To właśnie ta książka, po której przeczytaniu, nie możemy tak po prostu powiedzieć o czym była...

To nie jest saga rodzinna, to nie jest opowieść o życiu na wsi, to nie jest prosta opowieść o życiu. To historia XX wieku (bardzo szeroko pojętego) kręcącej się wokół jednej / dwóch rodzin z maleńkiej wsi. Z wszelkimi problemami, uczuciami, historiami. 
Napisana tak pięknie, że urzekła nawet mnie - mimo wszystko wielbiciela konkretów i akcji (nawet jeśli zagmatwanej, to jednak dążącej ku rozwiązaniu). 
Zdeklarowany antyfan "opowieści i życiu" i "bawienia się językiem" niniejszym deklaruje: 
 TAK ŚWIETNEJ KSIĄŻKI NIE CZYTAŁAM CAŁE LATA.

Oni nie skrzywdziliby nawet muchy. Zbrodniarze wojenni przed Trybunałem w Hadze - Slavenka Drakulić

  •  

Niech tą książkę przeczyta KAŻDY kto uważa, że jego sąsiad jest inny. Żółty, czerwony, czarny, zezowaty czy z platfusem.
Każdy kto z wielkimi hasłami, których nie rozumie i które bezmyślnie powtarza, rusza na wiec homogenetyczny (czarny, biały i zielony).
To nie Bałkany są beczką prochu.
Tą beczką prochu jest ludzkość. Ludzkość, która zauważa nielubianą inność.
To pierwszy krok do masakry w imię jedności.
Do naszej masakry.

 

Polityka symboli : eseje o antropologii politycznej  - Ivan Čolović 

Bardzo smutne, że tak prawdziwe. I tak aktualne. 
Eseje serbskiego publicysty pisane w czasach, kiedy Serbom wolno było pisać o swoim narodzie albo chwalebnie, albo wcale. Zresztą tak samo Chorwatom... Eseje które odkrywają podłoże wojen bałkańskich, niesłusznie zwanych konfliktami. Eseje powiadające o tym, jak populizm niszczy. Jak nowomowa polityczna i gra na strunach narodowej tradycji może ten naród i tą tradycję zniszczyć. 
Absolutnie każdy powinien tą publikację przeczytać. Bo to nie są eseje o Serbii, to eseje o nas. Europejczykach, mieszkańcach świata... O tym, jak krzykacze przejmują dowodzenie kierując nami - masami, u swojej chwale i zwycięstwu, poświęcając owe masy. 
Jedyny minus tej publikacji jest taki, że została wydana pod koniec lat 90tych przez wydawnictwo Universitas i wciąż nie została wznowiona (znaleźć ją w antykwariatach jest dość ciężko). 
 Zanim pójdziecie ze sztandarami, wykrzykując hasła (celowo nie piszę jakie - KAŻDE), przeczytajcie. I idźcie - jeśli uważacie to za stosowne. Ale idźcie świadomie... 

Bedzies wisioł za cosik. Godki podhalańskie - Bartłomiej KuraśPaweł Smoleński 

"Im bardziej Prosiaczek zaglądał, tym bardziej Puchatka nie było..." - to jest książka dla myślących i potrafiących wyciągać wnioski. To jest książka o prawdzie lokalnej - każdy ma inną. Nie znajdziecie tu ani ocen, ani nowych faktów historycznych. O Ogniu, o GoralenFolk, o Krzeptowskim... 
Znajdziecie wykluczające się wzajemnie opinie ludności rodzimej, ujęte w przepięknie napisane opowiadania lub eseje. Żaden z nich nie odpowiada na żadne pytania. Ale każdy z nich zmusza do myślenia i kompletnie nowego spojrzenia na ogólnie znane fakty. Zdecydowanie książka Kurasia i Smoleńskiego jest obowiązkową pozycją dla osób, które nie chodzą tylko po Krupówkach. Dla osób, którzy bywają w Ochotnicy, Nowym Targu, Zakopanem, częściej niż dwa razy w życiu... dla tych którzy rozmawiają z miejscową ludnością i wnikliwie studiują napisy na nagrobkach. I dla tych którzy tego nie robią, ale zwyczajnie interesują się współczesną historią.
Tu nic nie jest ani czarne, ani białe...

 

Książki na nieco mniej *, ale wciąż są to odkrycia sezonu

przepiękna staroć, przepiękna opowieść, przy której mimo grozy, człowiek się uśmiecha. do tego, wbrew przeznaczeniu - wielce romantyczna. Czyż miłość od pierwszego wejrzenia nie jest romantyczna? Czyż błaganie wybranki swego serca (widzianej po raz pierwszy w zyciu) o pozwolenie na bycie jej rycerzem i ofiarowanie zycia na ołtarzu jej cnoty, nie jest romantyczne?
Cudna, cudna, cudna wspaniała powieść, której moja współczesna opinia nie jest po prostu, godna.

 

Książka jest bowiem przerażająco prawdziwa i nie nadaje się do tzw. łyknięcia. Tu trzeba czytać każde słowo i każde zdanie - każde z nich pokazuje totalitaryzm w komunistycznej Albanii. Każda strona ukazuje to, czego polski naród również doświadczył, choć może w nieco złagodzonej wersji... że za jedno niewinne na pozór zdanie, wypowiedziane nie tam, gdzie trzeba, mogło osobę wypowiadającą skierować do więzienia, z którego już się nie wychodziło. Moje pokolenie (40latków) nie zna takich sytuacji z własnego doświadczenia. I obyśmy nie poznali.

 

Fenomenalnie, nie nachalnie, pokazane podstawy wiary chrześcijańskiej. Idealnie pokazane postacie kapłanów, z ich rozterkami, misją, dylematami. Załamaniami nerwowymi i chwilową utratą wiary. Wybitnie pokazane różne możliwości i wpływ religii jako takiej. Można by rzec że to fenomenalne studium przypadku - ale tu są dwa przypadki: dziennikarz -ateista i kapłan przeżywający kryzys wiary. Ich wzajemny wpływ jest głównym atutem tej powieści.
A wszystko opakowane w klasyczne morderstwo, gdzieś w małej fińskiej społeczności.

 

 

 

Kapitalna książeczka do poduchy. I jako jedna z nielicznych tego typu, książka której zapomnieć się nie da. Tak fenomenalnie świeże podejście do tematu zabobonów, obrzędów i zwyczajów. Tak rewelacyjnie opisane relacje międzyludzkie. A co najlepsze... idealna (ani za dużo, ani za mało) równowaga między cywilizacją XXI wieku, a życiem tradycyjnym sprzed 1000 lat. 
Magia jest. 
Ale w ilościach realnych. 

Cóż to jest za książka!!!
Zazwyczaj nie czytuję książek z rodzaju literatury pieknej, bo średnio do mnie przemawia. Za Pandemonium wzięłam się, bo traktuje o Athos - półwyspie mnichów w Grecji, gdzie kobiety nie mają prawa wejść. Ograniczają nawet ilość zwierząt płci żeńskiej. I na tym półwyspie znajdują się zwłoki młodej kobiety. Powiecie, że niezły kryminał. Nic bardziej mylnego.
To genialne studium powołania, życia i miłości.
Genialna powieść z wielka ilością wiadomości na temat jak się zyje mnichom. Skąd biorą się ludzie, którzy poświęcają swoje życie medytacjom, modlitwom i decydują się na celibat.
Zdecydowanie najlepsza książka grecka, jaką czytałam. I jedna z najlepszych czytanych ostatnio.
Długo ją czytałam - ponad tydzień - bo ilość wiadomości przekracza standardową ilość. Wiedza ta jednak nie jest przekazywana nachalnie, tylko mimochodem. Zdecydowanie na podium greckiej literatury. Europejskiej zresztą też.

W porównaniu z, dotychczas czytanymi, współczesnymi ksiązkami greckimi... jest to arcydzieło! W porównaniu z inną literaturą - bardzo zgrabnie napisane opowiadanie o mieście. Mieście Rethymno na Krecie.

Wszystkim Krakusom, socjologom, etnologom, a nawet historykom - polecam. 
Szczególnie Krakusom - dokładnie tacy jesteśmy - w opowieści o Domu Helclów dostrzegłam cechy znamienne dla wszystkich krakowskich (z dziada pradziada) znajomych. Ci, u których nie dostrzegłam... okazali się... cóż... słoikami :) -przyjezdnymi, a w najlepszym przypadku Krakusami drugiego pokolenia. 
I są to cechy niezmienne od wieków - "wyssane z mlekiem matki". 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:
#2021#odkrycia#ksiazki_naj#naj
poniedziałek, 3 stycznia 2022

Dzieje się... w Gdańsku

Kontynuacja cyklu "dzieje się w...". Tym razem Gdańsk

 

Gdańsk historycznie

Akcja powiesci rozgrywa się na obszarze Głównego Miasta Gdańska i jego przedmieściach, szczególnie na terenach delty Wisły, czasem swym ogarniając lata 1900 - 1945, począwszy od Cesarstwa Niemieckiego, poprzez Wolne Miasto Gdańsk aż po zdobycie miasta przez Rosjan w 1945 roku. Pokazuje dramatyczne losy ludzi mieszkających na tych terenach. Początkiem tych wydarzeń była fascynacja ideologią Adolfa Hitlera, odrzucenie mieszczańskiego świata i jego tradycyjnych wartości, wiara w idee, które miały przynieść odrodzenie, a przyniosły zagładę i tryumf nowej ideologii - kolejnej dyktatury. Bohaterowie powieści, rybacy, rolnicy, urzędnicy, pragną w tym nowym, trudnym czasie, odnaleźć swoją własną drogę do szczęścia, znajdując ją z wielkim trudem.

 

Ile wiemy o dawnych gdańszczankach? Czy znamy losy Elżbiety Koopman-Heweliusz? Czy wiemy, kogo nazywano Bałtycką Syreną i kim były pokutnice?
Książka wydobywa z mroków historii losy wielu gdańszczanek: zakonnic, służących, naukowczyń, prostytutek, artystek, badaczek i rzekomych wiedźm. Pokazuje także tło epoki związane z pracą, zdrowiem, statusem społecznym czy modą

 

Dolar drożeje! jest fascynującą powieścią, której największą wartość stanowi fakt, że oferuje jedyny w swoim rodzaju wgląd w sytuację Wolnego Miasta kilka lat po wojnie. Dostarcza dużo nieznanych do dziś faktów, przede wszystkim jednak pokazuje atmosferę panującą wtedy w Gdańsku, pokazuje ludzi tego czasu, życie codzienne i mentalność. Prawdopodobnie jest też powieścią z kluczem, chociaż dzisiaj już trudno odgadnąć tożsamość występujących w niej postaci.

 

Gdańsk od środka

 

Przejmująca opowieść o ludziach walczących o uratowanie przepięknej, zabytkowej dzielnicy – Biskupiej Górki – przed rozbiórką i zagładą. Skłóceni ze sobą nawzajem muszą przejść wewnętrzną przemianę, by stać się społecznością zorganizowaną wokół wspólnych celów. Symbolem tego zjednoczenia staje się cenny zabytek – zegar na wieży; mieszkańcy Biskupiej Górki muszą znaleźć sposób, żeby go wyremontować i ocalić. Inspiracją do ich działania staje się Królowa Salwatora – dziwaczka, ale zarazem duch dzielnicy.

 

Kryminalnie

Przedstawione tu historie kryminalne są opisami autentycznych zdarzeń. Rozgrywały się one w Gdańsku na przestrzeni lat 1870-1939 i odtworzone zostały głównie na podstawie doniesień prasowych.

Pięciu autorów, pięć opowiadań, pięć zbrodni: wyrafinowane zabójstwo sprzed lat, tajemnicze zniknięcie uczennicy, głowa znaleziona na trawniku, niezwykle sprytna kradzież, groteskowa komedia śmiertelnych pomyłek. W tle Gdańsk, ten z lat trzydziestych XX wieku, i ten całkiem współczesny. Gdańsk - dobre miejsce do snucia kryminalnych intryg.

 

  • We współczesnym Gdańsku toczy się też cykl o Jarosławie Paterze, Krajewskiego i Czubaja, dotychczas znanych z historii kryminalnych Dolnego Sląska

 

I zostały nam kryminały retro. Tu króluje Piotr Schmandt, któremu asystuje żona Olga. Duża część ze wspomnianych kryminałów, toczy się w Wejherowie lub w okolicy. I te będą należeć do wpiisu "dzieje się na Pomorzu", jak tylko powstanie :) Póki co, możecie je podglądnąć na stronie autora nakanapie.pl. A tu podam te, które dzieją się w Trójmieście

 

Wielkimi krokami zbliża się druga wojna światowa, a tymczasem w Gdańsku wykluwa się intryga z prawdziwym skarbem w tle. Zmysłowa maszynistka, dwulicowi kochankowie, zagadkowy pośrednik, poczciwi polscy urzędnicy odsłaniający drugą twarz, femme fatale o urodzie damy z Siedmiogrodu oraz wywiady kilku państw - wszyscy są uwikłani w tajemniczą sprawę gdańskiego depozytu. Kto okaże się w tej rywalizacji prawdziwym zwycięzcą? Przedwojenny Gdańsk skrywa niejedną tajemnicę. 
Ta książka to kawał mocnej historii zmian postępujących w Polsce po wojnie, chociaż przedstawiony minimalistycznie, to również portret psychologiczny polskiego społeczeństwa, które dorastało na przełomie tych zmian. Piękna opowieść o rodzinnej miłości, wpleciona w emocje wywołane żalem, strachem i poczuciem specyficznego odrzucenia. Polecam tę książkę całym sercem. Mnie ona pozwoliła spojrzeć na pewne sprawy z innej perspektywy niż dotychczas je widziałam. Intrygujące połączenie historii, kryminału i psychologicznego podejścia do życia człowieka, to z pewnością mieszanka godna polecenia. 

 

 

Dzięki kanapowiczom do listy dołączają kolejne kryminały: 

 

od @Airain 

Cykl: Sławomir Kruk - Piotr Górski 

 

Na plaży w Jelitkowie znaleziono skórzany worek, przykryty warstwą podmorskich roślin i muszli. Przez rozdarcie wystawała z niego zniekształcona ludzka dłoń.

od @almos 

Miasto duchów - Krzysztof Bochus

 

Mroczna opowieść o miłości, winie i odkupieniu. Jesień 1944 roku, kilka miesięcy przed ostatecznym upadkiem III Rzeszy. W bazie wojennej koło niemieckiego Gdańska zamordowanych zostaje dwóch wysokich oficerów marynarki wojennej. Jednocześnie w Rotterdamie znika bez śladu córka radcy Abella. Tropy wiodą do… Gdańska. 

 

Wachmistrz. Dogrywka  - Krzysztof Bochus

 

Początek 1930 roku. Przez pogrążone w wielkim kryzysie Wolne Miasto Gdańsk przetacza się fala spektakularnych kradzieży. Celem złodziei padają wille zamożnych gdańszczan: znikają kolekcje sztuki, waluta, cenna biżuteria. 

 

Wypada też nadmienić, ze Krzysztof Bochus tworzy kryminały dziejące się na Pomorzu (a to Elbląg, a to Gdynia...), także dzięki wielkie za przypomnienie, bo gdy będzie się w pocie czola tworzył wpis o Pomorzu :) to akurat jak zgubił :)

 

 

od @Airain 

Cykl: Sławomir Kruk - Piotr Górski 

 

Na plaży w Jelitkowie znaleziono skórzany worek, przykryty warstwą podmorskich roślin i muszli. Przez rozdarcie wystawała z niego zniekształcona ludzka dłoń.

 

@Vernau 

 

cykl z Emilem Żądło Anny Klejzerowicz

 

Bardzo fajne połączenie kryminału z historią Gdańska

 

@Mackowy

Pochłaniacz - Katarzyna Bonda

całkiem nieźle oddaje klimat Gdańska

 

No i ma rację @Mackowy , że Gdańsk bez Pawła Huelle to nie Gdańsk... Choć nie do końca pasuje do zestawienia, bo książki autora nie dzieją się w... a opisują Gdańsk. To są raczej opowiadania, reportaże, proza wysokich lotów, ale faktem jest, że należy... dodać do zestawienia i pewnego pięknego dnia, przeczytać.

 

Twórczość Pawła Huelle

Swoją twórczość poświęcił w większości Gdańskowi jako rodzinnemu miastu. Popularność przyniosła mu debiutancka powieść Weiser Dawidek (wydana w 1987), zekranizowana przez Wojciecha Marczewskiego w 2000 pod tytułem Weiser. Jest członkiem polskiego PEN Clubu, objął funkcję wiceprezesa tej organizacji.

 

I jak zwykle... egoistycznie liczę na Wasze komentarze i propozycje książek dziejących się w Gdańsku - tego musi być całkiem sporo.

 

 

 

Tagi:
#gdansk#sopot#gdynia#dzieje_sie#pomorze
piątek, 31 grudnia 2021

Czarownice, wiedźmy i "mądre baby"

Przeglądając swój zbiór artykułów i książek z czasów zamierzchłych, a dotyczących bardzo szeroko pojętej etnologii i antropologii, natknęłam się na pracę Bohdana Baranowskiego, historyka i regionalisty z początku wieku (ubiegłego wieku). Na moje i Wasze nieszczęście, w czasach studiów zajmowałam się bardziej przyziemnymi sprawami. O procesy czarownic ledwo się otarłam, stąd zbiór literatury na ten temat jest nędzny, słaby i - prawdopodobnie - nosi ślady niepoukładania. Jednakże, kiedy szukałam dla taty mojego, wspaniałej książki "Młot na Czarownice"  i wyskakiwał mi wszędzie Jacek Piekara (skądinąd jedyna seria z cyklu fantastyki, fantasy czy jak to się tam nazywa, która przypadła mi do gustu), stwierdziłam, ze takie zestawienie powinno być więcej niż konieczne.

Być może kiedyś się zbiorę i napiszę kilka zdań o czarownicach, zamiast tego wstępu, ale kto wie, kiedy to będzie :) Bo bibliografii akurat mam niewiele.

 

Spis mniej lub bardziej naukowych pozycji o czarownicach

 

Seria: Rodzime wierzenia

 

 

Ilustrowany almanach, który unosi zasłonę kryjącą dzieje magii. Zwięźle i przystępnie przedstawia historię czarownic i czarodziejstwa, umożliwiając zarazem fascynujący wgląd w świat magii - święte przybytki, miejsca mocy, miejsca magiczne, a także sposoby nawiązywania kontaktu z przyrodą poprzez różnego rodzaju rytuały i praktyki. To piękne kompendium wiedzy tajemnej, bogato ilustrowane rycinami zaczerpniętymi z różnych źródeł, od średniowiecza po czasy współczesne, jest pełnym informacji przewodnikiem po historii, tradycjach i metodach czarownic i czarowników.

 

 

Ile wiemy o dawnych gdańszczankach? Czy znamy losy Elżbiety Koopman-Heweliusz? Czy wiemy, kogo nazywano Bałtycką Syreną i kim były pokutnice?
Książka wydobywa z mroków historii losy wielu gdańszczanek: zakonnic, służących, naukowczyń, prostytutek, artystek, badaczek i rzekomych wiedźm. Pokazuje także tło epoki związane z pracą, zdrowiem, statusem społecznym czy modą

 

 

Jest to książka ukazująca "polowanie na czarownice" na ziemiach współczesnej Polski (Dolny i Górny Śląsk, Wielkopolska, Małopolska, Pomorze, Mazowsze). Przedstawiona w chronologicznym zarysie historia funkcjonowania czarów, została uzupełniona o proces zmian Kościoła wobec osób parających się magią. Czytelnik dowie się, jak powstanie Św. Inkwizycji oraz przekazanie kompetencji sądom świeckim, doprowadziło do masowych egzekucji. Klimat epoki w dużym stopniu oddają oryginalne cytaty, m. in. z przesłuchań prowadzonych przez sędziów i kata w trakcie torturowania, zwykle niewinnych kobiet.

 

 

Oskarżenia o czary, procesy, egzekucje kobiet uznanych za czarownice odbywały się w Europie od połowy XV do połowy XVII w.; często były odbiciem lokalnych wierzeń w gusła i czary. Książka jest próbą wyjaśnienia tego zjawiska, nasilenia na przełomie XVI i XVII w. oraz okoliczności, w jakich procesy ustały.

 

 

W połowie XV wieku zachodnia Europa stanęła w płominiach. Monstrualnych rozmiarów pożar rozprzestrzeniał się jak epidemia. Na stosach palono kobiety i mężczyzn, przede wszystkim jednak kobiety. Czarownice to oblubienice szatana. Tak niosła wieść gminna, tego dowodzili sędziowie świeccy i kościelni. Wiedźmy uczestniczyły w sabatach, rzucały uroki, sprowadzały choroby i śmierć. Przez dwa stulecia tysiące kobiet padło ofiarą prześladowań. Oskarżano je o czary, poddawano torturom, a w końcu rzucano na pastwę płomieni. Dopiero w końcu XVII wieku odezwały się głosy rozsądku nawołujące do opamiętania. Powoli gasły ostatnie stosy.  

 

 

W okresie od XIV do XVIII wieku polowania na czarownice w Europie i Ameryce Północnej pochłonęły dziesiątki tysięcy ofiar - z czego przytłaczającą większość stanowiły kobiety. W swoje książce Robert Thurston przedstawia przebieg polowań na czarownice oraz czynniki społeczne i psychologiczne, które je wywołały. Jest ona znakomitym zwięzłym podsumowaniem stanu badań nad historią prześladowań za czary i stanowi doskonałe wprowadzenie do przedmiotu.

 

 

Książka zawiera historie wiedźm i czarów w Europie, początki polowania na czarownice, przebieg prześladowań, przedstawia osoby zaangażowane w ten okrutny proceder.

 

 

Tysiace kobiet podejrzanych o czary , konszachty z diabłem, sprowadzanie chorób czy rzucanie uroków poddawano śledztwu, torturom i palono na stosie. Autor opisuje dzieje prosesów czarownic korzystając z autentycznych przekazów, rękopiśmiennych, akt sądowych i rozpraw polemicznych. Udowadnia, że zasadniczą rolę w podsycaniu zbiorowego obłędu odegrały nie tylko ciemnota i zabobonna wiara w magię, lecz także zwykła nienawiść i fanatyzm religijny.

 

 

Krótkie studium na temat magii i czarownic próbujące odpowiedzieć m.in. na to, skąd się wzięły czary, jakie były zabiegi magiczne i jak przebiegała historia czarów, począwszy od zarania dziejów aż do wieków bliskich współczesności.

 

 

 

O czarownicach bardzo ogólnie

 

Od starożytnych czarowników do New Age. Magia od zawsze wzbudzała zarówno fascynację, jak i strach przed siłami nadprzyrodzonymi. O czarownicach i szamanach powstało wiele mitów, które nie zawsze mają cokolwiek wspólnego z prawdą. Książka jest zachwycającą opowieścią o historii magii. Dostarcza ciekawych informacji – od polowań na czarownice do amuletów i zaklęć na każdą okazję. Oddziela przy tym fakty od fikcji. Pokazuje, jak na przestrzeni wieków kształtował się związek magii, religii i nauki. Wzbogacona anegdotami oraz ilustracjami

 

Problematyka czarów w tle

 

Dlaczego hindusi czczą krowy? Dlaczego żydzi i muzułmanie nie jedzą wieprzowiny? Dlaczego wśród plemion pierwotnych wybuchają wojny? Dlaczego w przeszłości tylu Europejczyków wierzyło w czarownice i dlaczego czarownice znów się dzisiaj pojawiają? 

 

Literacko:

 

20 opowieści o wybitnej urodzie literackiej i atrakcyjnych fabularnie, w których pełno półboskich postaci z czasów legendarnycyh i mitycznych, sięgających nawet 6500 lat p.n.e.

 

Trochę źródeł:

 

Młot na czarownice (Malleus Maleficarum) po raz pierwszy ukazał się u schyłku średniowiecza, w roku 1487. Autorami tego dzieła są dwaj dominikańscy inkwizytorzy i profesorowie teologii: Jacob Sprenger i Heinrich Kramer.

Pierwsza cześć książki, składająca się z szesnastu rozdziałów, traktuje między innymi o szatańskich praktykach czarownic i ich spółkowaniu z diabłem, a także o demonach zwanych latawcami. Opisuje m.in. metody, za których pomocą szkodzą ludziom, zamieniając siebie lub innych w zwierzęta, i opowiada, jak potrafią odejmować mężczyznom przyrodzenie. Druga część skupia się na tym, jak przeciwdziałać czarom.

To wydanie jest uwspółcześnione językowo, ale nie liczcie na żadną, miłą fikcję literacką.

 

 

Frantz Schmidt był katem. W swoim fachu był mistrzem, miał na to nawet potwierdzenie cechu. Podczas czterdziestu pięciu lat służby (1573-1618) wykonywał swoje obowiązki głównie w cesarskim mieście Norymberdze. Uśmiercił 394 osoby: mężczyzn, kobiety, bywało, że dzieci również, często je wcześniej torturując. Profesję kata traktował jednak jako rzemiosło, nie epatował okrucieństwem, ale też nie okazywał żalu ofiarom. 

Opowieść kata to niezwykła historia o człowieku prostym i nietuzinkowym zarazem. To barwny portret renesansowego kata i jego świata, oparty na autentycznym XVII-wiecznym pamiętniku.

 

I beletrystyka, choć nie do końca...

 

Wysoko w Białych Karpatach, na pograniczu Moraw i Słowacji, w odciętej od świata wsi Žítková żyły wyjątkowe kobiety. Potrafiły leczyć ziołami, przepowiadać przyszłość, poskramiać żywioły. Nazywano je boginiami, a ich tajemniczą sztukę – bogowaniem. 

 to nie jest fikcja. To jest zbeletryzowana, owszem, opowieść, owszem, ale oparta na rzeczywistości Białych Karpat.
Bardzo etno opowieść. A akta z teczek osobowych, choć nie są prawdziwe, nadają opowieści klimat życia w powojennych Czechach. W czasach socjalizmu, gdzie byle donos wystarczył aby zniszczyć komuś życie.

 

I ostatnia książka, która nie pasuje do tego zestawienia, choć jest jedyną, która traktuje o czarownicach głuchołaskich (a tu jest nawet szlak czarownic, o grobie czarownicy, już nawet nie wspomnę...). Jest to totalna fikcja, a nawet fantasy, ale... tak przepełniona głuchołaskimi legendami i wierzeniami, że po prostu nie mogłam jej opuścić

 

 

Głuchołazy, małe miasteczko na polsko-czeskim pograniczu, mają w herbie kozi łeb. To miejsce, gdzie w XVII wieku wieszano kobiety podejrzane o uprawianie czarów. Większość z nich trafiła na stryczek za nic. Ale były wśród nich także one. Te, które wiedzą. Te, które mogą umrzeć, ale nie odchodzą tak łatwo.

 

Tagi:
#czarownice#procesy_o_czary#kat#proces#czarownica#wiedzma
środa, 17 listopada 2021

Dzieje się... spis treści

"Dzieje się..." to cykl, który wymyśliłam w zeszłym roku. Nie jest, li i tylko, moj, jako, że na kanapowiczów można liczyć zawsze :) I jeżeli ktoś popełlni podobny wpis, to fajnie będzie jak się podzieli linkiem i nie będę musiała wyważać otwartych drzwi :)

 

Polska

Mazowieckie

Warszawa

 

Dolnośląskie

Wrocław

 

Małopolskie

Kraków

 

Opolskie

Głuchołazy

 

Podkarpackie

Bieszczady

 

Pomorskie

Gdańsk

Europa

Grecja

 

Wielka Brytania

Londyn

 

Świat

 

Na razie brak wpisów

poniedziałek, 8 listopada 2021

Dzieje się we Wrocławiu - notka

Cykl "dzieje się w..." jest moim wymysłem. I chciałam zrobić go porządnie. Z Warszawą mi wyszło. Z Grecją w miarę też. Kraków wypadł nieco gorzej. A potem się zawiesiłam... Minął prawie rok, a nowego wpisu "dzieje się..." Jak nie było, tak nie ma. Zatem - Mili Państwo - zmiana planów. Opublikuję tzw. "draft" - to co mi wpadnie w łapy, a będzie się działo... dodam. I trudno - będzie to niedopracowane, ale... no cóż... liczę na Was :) 

Poza tym, może głupio, ale wychodze z założenia, że nawet jak będą to tylko tytuły (bądź autorzy) to Ci, którzy chcą, to znajdą. A jak nie będzie nic - to nie wiadomo nawet czego szukać. Zatem jedżmy do Wrocławia.

 

Kryminalny Wroclaw 

polecane przez @almos:

Beletrystyka: 

Fabularyzowany reportaż o epidemii ospy we Wrocławiu w 1963 r.

polecane przez @almos:

Wrocław przewodnikowo

polecane przez @almos:

Urban fantasy

Z nieznanych mi jeszcze powodów, duża część powieści dziejących się we Wrocławiu, nosi znamiona fantastyki. Czy jest to Urban fantasy czy czysta fantasy - nie mnie się wypowiadać (mam alergię na fantastykę w każdej postaci - dla formalności wymienię te, które udało mi się znaleźć,  ale nie liczcie na jakąkolwiek ocenę z mojej strony :) No może z wyjątkiem klasycznej "urban fantasy", ale dopiero jak przeczytam :)

Dziwoludy opanowały Wrocław! Uwaga na bankomatony! Niezależny dziennikarz Rafał Witkowski i jego przyjaciel Jan Miciński dostrzegają więcej niż inni. I dobrze wiedzą, że oprócz kotów, szczurów czy gołębi, obok nas żyje mnóstwo dziwoludów – płytników, gadających kruków, bankomatonów czy bazyliszków. Znajomość z nimi prowadzi bohaterów ku kolejnym awanturom – walczą ze złodziejami dzieł sztuki, pacyfikują Babę Jagę, a nawet przychodzi im się zmierzyć z radzieckimi podróżnikami w czasie. Przed Tobą piekielne spiski PRL-u i machinacje IV RP, demoniczny kot Lewiatan i pijane wrocławskie krasnoludki – słowem: „Poczet dziwów miejskich”!

Legendy i bajania - nie tylko dla dzieci

Tagi:
#dzieje-sie#wroclaw

Archiwum

© 2007 - 2025 nakanapie.pl