Już któryś raz, w komentarzach pod artykułami, wpada mi w oko hasło "wytrawny czytelnik" i "ambitne lektury". Niby wszyscy wiedza, że romans "Greckie wesele" jest płytki, a artykuł naukowy "Wpływ gaiku brzozowego na kopulację jeleni" - ambitny. Ale gdzie tak naprawdę przebiega granica? Między literatura ambitną, a popularną? Między mistrzostwem, a beznadzieją?
Ciekawi mnie definicja "wytrawnych czytelników". Mówię poważnie - bo siedzę od prawie 3 miesięcy na kanapie (która jest pierwszym portalem czytelniczym, w który wpadłam. I ostatnim, bo nie zamierzam się z niej ruszyć). I co i rusz wpada mi w oko hasło "wytrawny czytelnik", "ambitne lektury". Hmmm - rozumiałabym gdyby ambitną lekturą nazywano Seneke w originale ;) Czy tam innego Arystotelesa. I czy przeczytanie tego oryginalnego Seneki jest ambitne, czy tylko jeżeli się go przeczyta ze zrozumieniem?. Czy zapoznanie się z atlasem motyli polskich (ale zapoznanie takie, żeby rozpoznać zawisaka na pierwszy rzut oka), jest ambitne czy zupełnie nie? Czy z kolei... romans wydany przez Harlequin, w którym aż roi się od subtelnych opisów wysp i tradycji wyspiarskich (dużo bogatszy w treść regionalną niż niejedna książka tematyczna) a priori ląduje na kupce "nieambitne, nie dla wytrawnych czytelników?" i w końcu, patrząc na aktualny trend wydawniczy, czy jeżeli książka traktuje o tabu, tematach ciężkich (najlepiej obozowych lub okołowojennych) to automatycznie staje się lektura ambitną dla wytrawnych czytelników?
Można powiedzieć, chyba, że lektury szkolne należą raczej do literatury wyższych lotów. Ale czy zawsze? I czy tylko lektury szkolne są literatura ambitną? I co powoduje, że lektura staje się ambitną? Czy tylko to, że ktoś nam nakazał jej przeczytanie w ramach programu szkolnego?
Można by też się pokusić o stwierdzenie, że pewnym wyznacznikiem są nagrody literackie. Ale ile jest książek ciekawych i ambitnych, które nigdy nie dostały żadnej nagrody. I ileż jest nagrodzonych, których zwykły śmiertelnik nie jest w stanie przeczytać? Bo są ZBYT ambitne? Czy wyznacznik "ambitności" jest zależny od stopnia niezrozumienia przez "zwykłego czytelnika"?
Czy też literatura wysokich lotów to taka, która nas tak mierzi, że wyfrunie przez okno? A że czytelnik mieszka na dziesiątym, to i wysoko poleciała owa literatura? A może to sam autor z bezsilności nią rzucał ?
Jako, że najlepiej zacząć od siebie - popatrzyłam na swoje półki, próbując określić, którą z tych książek określiłabym jako ambitną, a która jako "taką zwykłą". A tam roi się od powieści sensacyjnych, historycznych, po eseje polityczne, dywagacje naukowe,aż po kryminały i kryminałki, romanse różnorodne wraz z harlequinami. Czy fakt, że kupuję niemal jedynie książki "tematycznie rozwinięte" (podskórnie podejrzewając, że należą do wyższej półki, jak Thorwald, Ćolović, Kapuściński i wszystkie naukowe, związane mniej lub bardziej, z moim, pożal się Boże, wykształceniem? To jak? jestem tym wytrawnym czytelnikiem, czy nie?
Według mnie nie. Zwłaszcza, ze czytam bo lubię - czyli jestem zwykłym czytelnikiem Powieści pożyczam lub nabywam metoda kupna za złotych pięć i nie więcej. Przeczytać i zapomnieć - najczęściej - czy to że ich nie kupuję, dyskwalifikuje jako zwykłego czytelnika?
Czy w końcu, szeroko komentowana ostatnio, książka "Imperium Szamba i Wychodka" jest lektura ambitną, czy nie? Autor jest historykiem, specjalizującym się w średniowieczu - OK, w takim razie książka jest lekturą ambitną. Ale z drugiej strony... - nic nie wiemy o autorze (co w większości przypadków jest nagminne), czy potraktujemy tą książkę poważnie? No nie :) Co innego, jeżeli ktoś nam ja polecił jako "świetne studium średniowiecznej higieny" - ooo, ambitnie. Ale jak tą samą książkę ktoś nam poleci jako "weź se koleś przeczytaj, niezły bajer" - to podejście będziemy mieć dość "lajtowe". czyż nie?
Aktualnie czytam trzy książki: Śmierć na Kosowym Polu. Historia MItu Kosowskiego - Ćolovicia (tego od Polityki Symboli), Bałkańskie zapiski kuchenne i niedźwiedzicę z Baligrodu. Od Sasa do lasa, wiem. Ale pokusilibyście się o ułożenie tych książek od najbardziej ambitnych, do najmniej? Bo ja nie. Dla mnie - najbardziej ambitną lekturą (którą ledwo zaczęłam) są Historie z Grecji profesora Iguany (tytuł przetłumaczony dość dowolnie). Dlaczego? Bo wymaga ode mnie największego skupienia i zaangażowania w tekst (tak, tekst jest po grecku. Nowogrecku). Złożenie do kupy robaczków greckich, a potem próba zrozumienia pełnego zdania (z wszystkimi gramatycznymi dodatkami, których wciąż nie ogarniam) to straszliwe wyzwanie. Dla Greków ta lektura jest prosta i dziecinna. Dla mnie? Ambicja mnie kiedyś zeżre z ciamlaniem. A Ćolovicia czytam dla czystej nieskalanej przyjemności, choć według wszelkich standardów naukowych jest to wielce ambitna lektura.
Czy zatem wytrawni czytelnicy to tacy, którzy czytają książki ambitne (czym są książki ambitne?), czy tacy którzy delektują się czytaniem (i tu dodatkowe pytanie - czytaniem czego? Bo ostatnio rozsmakowałam się w romansach, i czy tym samym staję się wytrawna? Czy mój protoplastuś (tata :) czytając (ze zrozumieniem) książki o językach programowania jest ambitnym czytelnikiem, czy staje się nim dopiero po godzinach, kiedy sięga po "Homo Deus" czy grubaśną ksiązkę o Czarnobylu?. Czy wytrawnymi czytelnikami są ci, którzy zawodowo zajmują się recenzowaniem książek, pisaniem artykułów literaturoznawczych i zawodowo zastanawiający się "co autor miał na myśli".
W tym miejscu pojawiła mi się przed oczami scena z kabaretu "spotkanie z Balladą", gdzie panna Marysia (stereotypowa "blondynka") opowiada panu Łowczemu: - Czytałam ostatnio w takiej książce... - Niemożliwe, panno Marysiu, pani coś czytała? - Tak "Dania kuchni staropolskiej" Mamy obraz? fajnie. Przecież czytanie książek kucharskich jest idiotyzmem. Aha, a Makłowicz? A Bikont ? A Bałkańskie Zapiski Kuchenne?
No, panno Marysiu...
I na koniec nasunęła mi się taka myśl. Wina wytrawne mają swoich smakoszy. Ja lubię akurat pół słodkie. i podejrzewam że większość z nas właśnie kręci się wokół win "semi coś". Ale są też tacy, którzy lubią Commandarię - nawet dla mnie za słodkie :) wino z rodzynek. I są tacy którzy nie lubią wina w ogole. I zostając zaproszonym na kolację, wszystkim zaproponuje się wino wytrawne. Taki ambitny standard. Dopiero zapraszana osoba musi wyraźnie powiedzieć, że woli inne, albo w ogóle poprosi o sok. Ale a'priori zaproponuje się wytrawne. I chyba bardzo podobnie jest z książkami. Musimy czytać ksiązki "ambitne" bo tak wypada. To ja w takim razie - poproszę sok. :) w miarę możliwości mieszany.
Mi się wydaje, że już samo słowo ambitne jest subiektywne, bo na przykład książka, o której @czytamcałyczas mówił ambitna (powołuję się na gościa, bo on kilkaktotnie w argumentach publicznych na LC mówił, że nie lubi książek ambitnych i że one są mniej wybierane przez Polaków, no więc to, co dla jednych jest 'ambitne', w rozumieniu - skomplikowane i trudne, to dla innych jest po prostu książką ciekawą, w odróżnieniu od głupiego bełkotu niektórych. Ale z tym słowem ambitna książka kojarzyłabym sposób napisania, czyli język, gatunek, czyli to wszystko, co świadczy o talencie pisarza. Tutaj trzeba sobie zadać pytanie o nasze doznania lekturowe. Bo to, co przez naszego kochanego @Czytamcałyczas wieloktotnie było wskazywane palcem jako 'be, ach te ambitne (za trudne) książki), to dla nas może być ciekawe i wcale nie za trudne. I tylko takie wytykanie przez kogoś palcami może sprawić, że jest nam wstyd. Owszem, czasem książka nie pasuje do naszego wieku, doświadczenia życiowego. Jest na nią za wcześnie.Albo nie podoba nam się dana forma literacka, czy gatunek. I to jest właśnie książka w sensie negatywnym ambitna. I jeśli czytamy coś takiego, chociaż nie rozumiemy, to jest to daremne. Trzeba poczekać z taką książką. Przypominają mi się takie książki. Po pierwsze w podstawówce 'Ziele na kraterze'. Zaczęłam czytać .... ze słownikiem w ręku. Po prostu nie rozumiałam słów... Spasowałam po słowie embrion. Ale w dorosłości mnie ona zachwyciła. W liceum próbowałam czytać modną wtedy książkę 'Wahadło Foucaulta'. Nic nie rozumiałam i też postanowiłam się nie męczyć. 'Wojnę i pokój' odrzuciłam kiedyś, bo uznałam, że to za poważna lektura... A teraz? Dla mnie książkami ambitnymi jest wiele powieści wywodząych się z nurtu knausgatrowskiego, czyli te powieści o tym, jak to trudne dzieciństwo zmarnowało osobowość. Średnio mnie to interesuje, głównie za sprawą gatunku literackiego i sposobu napisania. Nie bardzo mam w tym satysfakcję.
Kapitalnie to podsumowałaś ! (co prawda nie znam czytelnika, o którym wspominasz :)). Szczególnie to, że dana książka może być nieadekwatna do naszego doświadczenia.
Akurat z książkami nie mam takiego przykładu na tzw. podorędziu, ale mam w kabaretach :) Pamiętam bowiem jak pojechałam (jako młody szczyl 17 letni bodaj) na YAPĘ do łodzi (festiwal studencko-turystyczny, tak to ujmijmy). Na scenę wyszedł Andrzej Poniedzielski. Słyszałam o nim, wiedziałam ze jest świetny, ale nigdy nie miałam okazji się do tego przekonać. Wyszedł i zaczął coś mówić. Czekałam jak kania dżdżu, kiedy w końcu powie coś śmiesznego i wielce mnie dziwiło, że cała sala zarykiwała się dosłownie ze śmiechu. Czekałam i czekałam i się nie doczekałam. Tak jak zaczął, tak skończył i zszedł ze sceny. Zostawiając mnie w niedosycie wszystkiego. Jakże to tak? Już? A gdzie ten osławiony humor? Kilka lat później znowu udało mi sie na kolejnej YAPIE słuchać Pana Andrzeja. I tym razem moja reakcja była zupełnie inna. Bo do Andrzeja Poniedzielskiego trzeba dorosnąć. I tak samo jest z niektórymi książkami
PS. Hasło "dorosnąć" nie jest tu w znaczeniu pejoratywnym.
W drugą stronę zaś miałam Alchemika, który czytany w wieku 17 lat mniej więcej, zafascynował mnie i zmienił moje życie (tak, cholera, zmienił moje życie). Czytany dziś jest tak mdły i tak naiwny, że aż boli. Z Alchemika po prostu wyrosłam :)
Oj, na 'Alchemika' była moda w liceum. Ale mnie się nie spodobało. Ja wtedy zaczytywałam się w sensacyjnych. Na LC wszyscy go znają. Mniejsza z tym, chodzi o to, co mówi, że za 'ambitne są' i w sumie je potępia, bo on czyta łatwe, to wszyscy muszą też. Tylko że dla każdego coś innego jest łatwe.
:) dokladnie - w liceum ( u mnie pod koniec). Podsunela mi kuleżanka i nakazała przeczytać. I tak - zmienił moje życie, choćby nie wiem jak infantylnie to brzmiało. Dziś nie jestem w stanie przeczytac 3-4 stron. Ale wtedy łyknęłam jak młody pelikan :)
Bardzo dużo pytań, temat rzeka. Ambitna literatura postrzegana jest jako trudna. Wg mnie granica między ambitnymi a nieambitnymi książkami jest często obiektywnie bardzo wyraźna, ale można tę kwestię rozpatrywać też bardzo indywidualnie (ta sama książka, obiektywnie ambitna, dla jednego może być nie do przejścia, a dla drugiego jak chleb powszedni). Również w obrębie jednego gatunku mogą być - i na pewno są - tytuły jednego i drugiego rodzaju. Patrzę na swoje półki i widzę tam np. sonety Mikołaja Sępa Szarzyńskiego albo wiersze Emily Dickinson i myślę, że to jednak jest ambitne, przeczytać, namyślić się nad nimi. Mam też "Najgorętszą plażę w Finlandii" mojego ukochanego Anttiego Tuomainena, która jest komedią kryminalną i na pewno nie ambitną książką. Nie mam z tym problemu, że czytam książki stuprocentowo ambitne i stuprocentowo nieambitne oraz takie, które może trudno umieścić w którymś z tych worków. Bo nie musimy czytać literatury ambitnej, ewentualnie możemy, tak samo jak i nieambitną. Ale jeśli przyjmiemy, że dzieła ambitne to dzieła ważne, wyróżniające się pozytywnie pod jakimś względem, to istotna jest wg mnie świadomość taka, żeby nie nazywać ambitnymi tych, które na pewno takie nie są. Lubię różne wina.
Dużo pytań :) Bo ja ten blog traktuję jak koleżankę z która sobie gadam :) Bo moja psiapsiuła siedzi w Teksasie, szlag. Odpowiedzi na zadne pytanie nie znam. Po prostu nie znam. Wiem, co JA, egoistycznie, uważam za ksiązke dobrą, mniej lub bardziej ambitną, a co uważam za czytadło. Ale to ja. Poezji - poza Asnykiem i Leśmianem - nie przyswajam w ogóle. A Harasymowicza jedynie w oprawie muzycznej. Inaczej nie przejdzie. tak mam i wcale się tego nie wstydam :) Mam takie wrażenie, że każdy czytelnik wie, co jest dobre (ambitne) a co nie. Pod swoim kątem. A tą najgorętszą plażę to chyba jednak muszę przeczytać :)
Ach i właśnie! Bo skoro udało nam się wysunąć teorię (hipotezę) iż książka ambitna to w wielkim uproszczeniu, książka niezrozumiała, to mam takie pytanie... Czy ktoś z Was (któraś, bo na razie same dziewczęta :)) czytał Bulatovicia "Bohater na ośle", albo drugą jego powieść "Gullo, gullo" - bardzo jestem ciekawa co sądzicie. Nie na temat książki, tylko na temat "stopnia ambitności" tejże prozy. Ja czytałam (miałam w spisie lektur obowiązkowych), ale nie chciałabym sugerować, a naprawdę chciałabym wiedzieć jak Wy się na Bohatera na ośle zapatrujecie. Rrrany, mogę zadać to pytanie ludziom czytającym, a nie literaturoznawcom. Jakież to wspaniałe!
Ja czytam wszystko - nawet skład szamponu :) W sumie się nie dziwię, że nie słyszałaś, ja MUSIAŁAM to przeczytać (na szczęście tylko Bohatera) bo studiowałam kroatystykę (czyli Kulturę i języki Słowian Południowych), na szczęście bardziej kulturę niż filologie bo bym się chyba powiesiła z rozpaczy :) Wspomniany Bulatović (którego nazwisko chyba wolałabym zapomnieć) jest czołowym przedstawicielem jakiegoś tam kierunku w literaturze czarnogórskiej, a pani profesor wymagająca była straszliwie (na szczęście również sprawiedliwa).
Brawo ty! Świetny tekst. Prawda jest taka, że granica między "ach" i "be" jest płynna i umowna. Moja biblioteczka - w zależności od tego, w którą stronę się patrzy jest albo szalenie mądra (bo i Platon, i Arystoteles, Owidiusz, Balzac, Eco, Rybakow z Runcimanem etc) lub, najlepszym razie kompromitująca - bo właśnie te bajdy o księciach i niebogach w niedoli po pięć złotych lub złoty dziesięć... Czyli tak jakby blisko mi do stuprocentowegoo chama. Wino do obiadu podaję pod kątem serwowanego mięsa i goście nie mają nic do gadania. No, chyba, że wolą wodę czystą z prądem. Jak wiadomo czysta pasuje do każdego dania, choćby sałatki z chryzantem. ;] Ale... popiszę się teraz wiedzą filmową (bo cały ten wpis powstał właśnie w tym celu) albowiem tak, poznałam od pierwszego wejrzenia: Pierwsze to Imię róży a drugie Zardoz.
a:) uwielbiam kompromitującą biblioteczkę :) PS. Autora tych kalumnii na siebie samą też uwielbiam :) O Tobie mowa, Jagrysku :P:P b) czysta woda. jak zwierzęta? c) WOW bym rzekła. To pierwsze - mogłabym się domyślać ostatecznie. To drugie - siostra mi podesłała w temacie "tego się nie odzobaczy":)
Ale że ja..?!? W którym miejscu krzywdę ci robię? o.O Czysta woda z prądem: Z kłoskiem, kminkiem, źdźbłem żubrówki... No, czysta z prądem. XD A w temacie "tego się nie odzobaczy" sugeruję kontakt z Hentai Kamenem. ;q
Ty mnie krzywdę?? Uprawiałaś kalumnie na siebie samą (czyli na Jagryska :)) ale edytowałaś komentarz i moj komentarz jest bezsensu :) - co mi w niczym nie przeszkadza, bo strasznie lubię pisać bez sensu. OJ - maksymalnie czym się mogę katowac to Connerym w lateksie. To jest maks jaki moje pragnienie nieodzobaczania może znieść :)
oj nie. W Bondzie byl... wizualnie oczywiście... okropny, ale im starszy to tym bardziej mrau. A już w Indiana Jones to mrau mrau podwójne. Bo i Connery i Harrison. I to jeszcze w kapeluszach. Ech, moja wyobraźnia wzdycha w tym miejscu wielce... Ale ci.... zablokują nas za świństwa na forrum :P
Nie wiem :) Ja filmowo jestem słaba :( Dla mnie najlepsiejszy :) był w Indianie Jones. Rrrany - powiadam, dwóch w jednym. Mrau i mrau pięćdziesiąt silnia.