Długo nie mogłam się za tą książkę zabrać. Leżała sobie na półce (w czytniku) i czekała. Nie - błąd - nie czekała. Nie chciałam jej przeczytać.
Czemu? Ano temu, że książki o wojnie w oparciu o jakiś ludzko-żywy element, gdzie wojna, cierpienie i wzajemne zabijanie, schodza na drugi plan (albo nawet trzeci) są nie dla mnie. Szczegolnie jeśli dotyczą wojjny na Bałkanach, o której, niestety, wiem dość dużo. Czym są książki wojenne oparte o ludzko-żywy element? Wszelkie "pielęgniarki z Belgradu" "miłość w cieniu granatników" itd. Po prostu nie przemawiają do mnie i wręcz mnie denerwują.
Zasugerowawszy się tytułem "Wiolonczelista z Sarajewa", że nie było mowy, żebym książkę wzięła do ręki. Bez namysłu wrzuciłam ją do konkretnego worka i koniec. Mój błąd.
Czekając w poczekalni szpitalnej pomyślałam " a dobra, wezmę tego wiolonczeliste - szybko zacznę i szybko wyrzucę". Otóż nie.
Pomimo tego, że jest to powieść oparta na wyolbraźni autora, tak genialnie pokazuje życie w mieście objętym wojną, gdzie brat strzela do brata, a siostra do siostry. Gdzie "zwykli ludzie' przemykają pod gradem kul, żeby przynieść trochę wody do picia, albo dostać się na plac targowy gdzie za kryształowy żyrandol można było ewentualnie nabyć chleb...
Treść oparta jest na życiu w czasie wojny trzech osob. Ale to nie opowieść o tych osobach (różnych - o różnych charakterach, przemyśleniach, doświadczeniach) to opowieść o całym społeczeństwie, zyjącym w gruzach miasta, w ...