DO NIEZOBACZENIA W NASTĘPNYM ODCINKU
Z głębokim żalem donoszę, że Wojciech Chmielarz dołączył do niechlubnego grona polskich pisarzy kryminalnych, którzy w swoich powieściach stosują techniki zaczerpnięte z telenoweli. Maniera ta szerzy się wśród naszych twórców w sposób zatrważający i sama już nie wiem, czy to po prostu znak czasów, bo wszyscy dzisiaj idą na łatwiznę, czy może ze mną jest coś nie tak, bo wymagam zbyt wiele?
W przypadku Wojciecha Chmielarza mój żal dlatego jest tak głęboki, że do tej pory uważałam go za bardzo rzetelną firmę. Trzy poprzednie książki z Jakubem Mortką postawiły poprzeczkę bardzo wysoko. W „Osiedlu marzeń” też przez długi czas wydawało się, że ciężko będzie napisać ciekawą recenzję, bo o czym tu pisać, kiedy wszystko jest tak solidnie przemyślane i niemal wzorcowe? Są zmyły, zwroty akcji, ciekawe watki poboczne i nagle… koniec. Autor wprawdzie łaskawie wyjaśnia nam, kto zabił (niestety, pomimo podrzucania wielu mylnych tropów nie jest to zaskoczeniem, z powodu niefortunnych sformułowań zawartych w prologu), ale aż trzy niesłychanie ważne, kryminalne wątki pozostawia bez zakończenia. Kto kogo zamordował nad Wisłą i dlaczego? Kto jest wtyką w policji? Co było na zdjęciach Zuzanny?
Ależ drogi czytelniku, nie wściekaj się, że tego nie wyjaśniłem – już słyszę w głowie głos autora. Dowiesz się wszystkiego w następnym odcinku. Tylko że, drogi panie autorze, zanim pan wyda kolejną książkę, to j...