Nie ma to jak wakacje...
Pojechać pierwszego dnia nad morze:
zagubić się w miasteczku, w którym się jest.
Jest właściwie jeszcze tydzień przed końcem roku szkolnego, a oficjalnym początkiem wakacji, a tym samym jeszcze trochę tak jakby sezon się nie zaczął. 3/4 sklepików w okolicy zamknięte. Jeść, hmmm... Można, ale może w dwóch miejscach, bo wszystko pozamykane na cztery spusty.
Wieczorem puścić z dymem suszarkę do włosów.
A z pierwszego dnia na drugi, zamrozić produkty na śniadanie tak, że przypominają słupki lodowe, a nie ser żółty, serek topiony czy wędlinę.
Nie ma to jak jeść pomidorki na śniadanie, które na całe szczęście nie zamarzły, bo nie były w lodówce. I znaleźć w pudełku pszczółkę nie wiadomo skąd.
Takie przygody 😂. Zaś przedsezonowe przyjemności są takie, że jest cisza i spokój. Na plaży miejsca do woli, brak ścisku gwarantowany. I najwyżej burger na obiad, bo jedyny otwarty w okolicy oraz obiad, dużo wcześniej niż w domu 😂💪🏻❤️.
Pozdrawiam znad naszego Morza!