Czytam dalej Dziennik utraconej miłości i jestem pod wrażeniem tego, jak wiele autor potrafi powiedzieć o miłości. To trudna powieść, ponieważ dotyka tematu, który nas po ludzku boli. Dotyka śmierci. Z jednej strony z perspektywy wiary, śmierć to koniec ziemskiego życia, ale początek nowego – wieczności. Jednak z ziemskiej perspektywy, to ciężka przeprawa. Rozstajemy się na zawsze (po ludzku) z kimś kogo kochamy. W przypadku Schmitta, to było rozstanie z Mamą. Kobietą, która była jego nauczycielką życia, osobą, która rozmiłowała syna w teatrze. Razem podróżowali, zwiedzali, oglądali, rozmawiali i dyskutowali o literaturze. Jak dobrzy przyjaciele. I nagle coś pękło, przepadło, jakby ktoś przekreślił fragment czyjegoś życia.
To opowieść pełna wrażliwości, która głęboko dotyka i tknie nasze myśli do przyjrzenia się naszym relacją z rodzicami. Kim jest dla Ciebie mama?
Dla mnie autorytetem, doradcą, przyjaciółką, ale też nauczycielką miłości i troski.
Tej książki nie przeczyta się w chwilę, nią trzeba się delektować, kontemlować.
"Filozofia bez mądrości prowadzi wyłącznie do ruiny duszy". (s. 69).
Bardzo zachęcasz do lektury ;) ... choć szczerze mówiąc raczej unikam takich pozycji. Może dlatego, że moja relacja z mamą nie zawsze była łatwa- do niektórych prawd zwyczajnie musiałam dorosnąć.
Rozumiem, zachęcam ponieważ, ta książka w jakiś sposób bardzo mnie uderza. A dwa, że mam tak wiele myśli w głowie o tej książce, że nie potrafię nie podzielić się tym we wpisie.