"I jak tu wyjaśnić ludziom, którzy słyszą ryk zawiei, że wiatru nie ma, a wieją tylko złe duchy?" (s.236)
Wróciłam do książki po około trzydziestu latach mając na swoim koncie niezliczone woluminy powieści grozy, horrorów oraz horrorków i muszę przyznać,iż ta pozycja Mastertona jest na tyle solidnie zbudowaną fabularnie treścią, że dziś broni się jakością przedstawianego świata. Nadal wywołuje lekki dreszczyk, choć dialogi w pewnych momentach mnie rozśmieszały, spodziewałam się jakby za chwilę miał wyskoczyć przysłowiowy królik z kapelusza.
"Manitou" to opis fascynującego przypadku Karen Tandy, to też historia wielkiej magi szamanów, kultury Indian, wcielania i przeobrażania się duchów. I tak jak w debiutanckim "Manitou" Masterton dalej pójdzie tą drogą i w przyszłości będzie uprawiał czarną magię, uchyli nie jedną bramę do innego świata, będzie wywoływał duchy, których o czystość intencji trudno posądzać.
Na drodze dobra zawsze staje zło, są duchy złośliwe, żywiące się okrucieństwem, ale można przywołać również te opiekuńcze. Harmonia świata istnieje dopóki zło nie pomnoży się w dwójnasób i nie pochłonie większości.
Jeden z bohaterów twierdzi, że "prawdziwy upadek Indian nastąpił nie wskutek żądzy i perfidii białych, ale przez erozję magicznej władzy szamanów. Kiedy indiańskie plemiona ujrzały cuda nauki białego człowieka, nadmiernie uległy ich urokowi i straciły wiarę we własną magię." (s.115)
Im więcej w nas wiary...