No i dotrwaliśmy wszyscy do świąt! Z tej okazji, tym, którzy je obchodzą, życzę wszystkiego najlepszego - żeby spełniły się Wasze marzenia/życzenia i żeby te dni upłynęły w spokojnej i sympatycznej atmosferze.
Tym, którzy obchodzą inne święta (przesilenie zimowe, Yule) również życzę wszystkiego najlepszego - żeby nadchodzący rok był dla Was lepszy od tego, który się kończy!
I wreszcie tym, którzy świąt nie obchodzą - życzę, żeby te dni wolne były mięciutkie i pluszowe, i żeby upłynęły pod znakiem słodkiego nicnierobienia, zgarniania darmowej sałatki i opychania się serniczkiem. :)
Bardzo długi czas byłam święcie przekonana, że ja i włóczka (jakakolwiek) się po prostu nie rozumiemy, nie zrozumiemy i wobec tego nie ma możliwości, żebym zrobiła z włóczki coś ładnego.
Ale potem przyszła koleżanka @ksiazkazpazurem i uświadomiła mi, że istnieją włóczki do wyplatania palcami.
Tak więc prezentuję Wam najnowszy efekt mojej pracy, kominową kolekcję jesień/zima/wiosna. Sesja zdjęciowa powstała we współpracy z pięknym polskim DogModelem Regisem. ;)
PS. Gdyby ktoś chciał komin, to można pisać przez PW - w razie czego w styczniu będę miała więcej ładnych kolorów!
PSS. Granatowy jest niedostępny, mój PółWiking capnął go dla siebie. ;)
PSSS. Beżowy komin też już znalazł domek. :)
Wybierając liceum przez chwilę zastanawiałam się nad klasą mundurową. Moje myślenie było proste - mundur na każdym wygląda dobrze (znaczy, trzeba się naprawdę bardzo postarać, żeby wyglądał źle) i jego codzienne noszenie do szkoły sprawi, że nie będę musiała się zastanawiać nad tym czy pomarańczowy top pasuje pod czarną marynarkę (w liceum miałam fazę na marynarki) i nie będę musiała wysłuchiwać ględzenia matki o tym, że mam być ,,kobieca'' (cokolwiek to znaczy) i nosić ,,sukienki i szpilki'', bo będę mogła odpowiedzieć ,,mame, nie mogę, jestem w klasie mundurowej''.
Ostatecznie stwierdziłam, że plusy z noszenia uniformu nie równoważą minusu w postaci wzmożonego wysiłku fizycznego (zawsze nienawidziłam wuefu) i poszłam do normalnej szkoły.
Ale!
Bo ta wypowiedź cytowana na samym początku skłania mnie do zadania bardziej filozoficznych pytań. Czym jest normalność? Jak ją zdefiniować? Czy normalność to coś, co występuje w danej populacji najczęściej i jest przez nią uznawane za normę? Czy istnieje jedna wielka uniwersalna normalność czy może mnóstwo małych, relatywnie słusznych normalności?
Czym w ogóle jest ,,normalny strój''? Jak go zdefiniować? Czy normalny strój zmienia się z wiekiem? Czy jest zależny od płci? Czy jest zależny od sytuacji społecznej i miejsca? Czy są jakieś KONIECZNE i pojawiające się ZA KAŻDYM razem elementy normalnego stroju? Czy te elementy są zależne od wieku? Płci? Sytuacji społecznej i miejsca?
Czy normalny strój równa się normalności? Jeśli tak, to jak sprawdzić, czy jednostka nosi ten normalny strój dlatego, że jest normalna, a nie - powiedzmy - dlatego, że jest dobrze kamuflującym się socjo-psychopatą ogarniającym w garniturze od Burberry zestawienia półroczne dla jakiegoś międzynarodowego korpo?
Kto w ogóle decyduje o tym, co jest uznawane za normalny strój, a co nie? Czy rurki są normalnym strojem wśród nastolatków noszących rurki? Czy rurki są normalnym strojem według firm odzieżowych, które odpowiadając na zapotrzebowanie zlecają małym dziecięcym rączkom w Bangladeszu uszycie kolejnej rurkowatej pary jeansów?
Czy męski mężczyzna musi mieć brodę, nosić szerokie spodnie, mieć spracowane dłonie i najlepiej brodę? He's a lumberjack and he's OK / He sleeps all night and he works all day?
A skoro już jesteśmy przy strojach i przy tym co jest normalne, a co nie, i przy szkole. To może zamiast wzdychać do ,,kiedyś to było, a teraz to nie jest'' (wiecie, kiedyś nie było rurek i wszyscy mężczyźni - bez wyjątku - byli tak męscy, że aż MENSCY, a kobiety były delikatne i efemeryczne) to wrzucilibyśmy do kanonu lektur jako pozycję obowiązkową ,,Życie na miarę'' Marka Rabija (dla klas niegdyś licealnych). Może poświęcilibyśmy trochę miejsca w szkole na to, żeby pogadać z dzieciakami o slow fashion, o przerażającym i niebywale szkodliwym wpływie przemysłu modowego na ekosystem naszej umierającej planety. Może moglibyśmy nauczyć dzieciaki, że jak im się zrobi dziura w swetrze albo niezmywalna plama na bluzce, to nie znaczy, że trzeba taką rzecz wyrzucić - że można ją przerobić, ozdobić, pociąć i uszyć z niej zabawki dla piesków ze schroniska.
Może.
Tylko nosek. ;)
Zrobione dzisiaj w okolicach okołopołudniowych - przez ostatnie kilka dni zajmuję się głównie leżeniem i wracaniem do zdrowia, bo przemarzłam w pracy (wyobraźcie sobie, że istnieją na świecie ludzie, którzy uważają, że wymiana ogrzewania i zakładanie paneli fotowoltaicznych na przełomie listopada i grudnia to jest świetny pomysł), a Regis dzielnie dotrzymuje mi towarzystwa i czasem pozuje do zdjęć. ;)
Jeśli imię Hodor wzięło się od okrzyku ,,Hold the door'', to spolszczone imię Hodora powinno brzmieć jakoś jak Trzydrzyw (Trzymaj drzwi).
Na początku mojej przygody z Uniwersytetem i socjologią (dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, jestem socjologiem z wykształcenia) któryś z wykładowców powiedział nam, że kierunek skończymy ze skrzywieniem zawodowym. W tym sensie, że nie będziemy myśleć już jak zwykły Kowalski, ale jak socjolog.
Jedną z rzeczy, które każdy socjolog musi zrobić na początku swojej pracy - niezależnie od tego, czy zabiera się za robienie reklamy, ankiety czy badań naukowych, jest stworzenie definicji.
Definicja ta musi być możliwie jak najbardziej dokładna, żeby nie wkradły się różne dziwne błędy interpretacyjne.
Człowiek, który tworzył reklamę dla Biedronki, która jest przyczyną mojego rantu pewnie nie był socjologiem. Albo miał to po prostu w dupie. Ja nie mam, bo wiem czym są broilery.
Czym są broilery? Broilery to dróg ras mięsnych intensywnie tuczony i przeznaczony na ubój[1]. Taka kura z hodowli przemysłowej. Kura, której życie trwa około 42 dni[2]. Nieco ponad miesiąc. W tym czasie broiler osiąga wagę około 3 kilogramów i ląduje na naszych stołach. W tym czasie jego kurze nóżki są zbyt słabe, żeby utrzymać jego ciężar i często się łamią. Serce takiej kury też nie wytrzymuje tempa, w jakim biedne stworzenie rośnie.
Dla Biedronki taka kura jest zwykła.
Zwykła kura ze zwykłej hodowli przemysłowej.
Gdy tymczasem zwykła kura to taki szczęśliwy kurczak biegający po podwórku koleżanki @LetMeRead. To kurczak, który swoją pełną masę osiąga po upływie 200 dni. Nie 42, nie 70.
I jasne, ja się naprawdę cieszę, że teraz w Biedronce będzie można kupić mięso z kurczaka, który żył na wolnym wybiegu - nawet, jeśli będzie prawdopodobnie dwa razy droższe. Cieszę się, że ludzie będą mieli wybór i będą mogli zagłosować portfelem i pokazać w ten sposób firmom z sektora mięsnego, że nie godzą się na dalsze męczenie broilerów.
Ale szlag mnie trafia kiedy w tak infantylny sposób normalizuje się czyjeś cierpienie - broiler nie jest zwykłą kurą. Jest biednym, stworzonym przez człowieka stworzeniem. Stworzeniem, które cierpi przez całe swoje życie, żeby można było szybciej, lepiej i wydajniej sprzedać jego mięso.
Więc niech Biedronka nie próbuje wmawiać mi, Wam i wszystkim naokoło, że ich kurczaki z wolnego wybiegu dorastają wolniej, niż zwykła kura. Nie. One dorastają wolniej, niż broilery. I serio, nie ma się czym chwalić.
Dziękuję za uwagę.
Od momentu w którym Eminem pierwszy raz zarapował dla nas ,,Slim Shady'' minęło 21 lat.
... kiedy wreszcie, po latach wahań, krążenia dookoła, zastanawiania się, porównywania, podświadomej niechęci (bo to nie Tołstoj!) sięgasz po książkę, którą wręcz wypada znać (a przynajmniej tak twierdzą WSZYSCY, którzy słyszą, że interesujesz się Rosją), zaczynasz ją czytać i okazuje się, że...
... kompletnie nie rozumiesz, co męscy bohaterowie widzą w rozhisteryzowanej, niestabilnej emocjonalnie, ewidentnie mającej jakieś poważne problemy ze sobą Nastazji Filipownie. Kompletnie.
Chassefierre czytająca o tym, że książę Myszkin obiecał Rogożynowi, że nie pójdzie się zobaczyć z Nastazją Filipowną, a i tak poszedł.
Taką śliczną płaszczką, którą skończyłam szyć wczoraj. :)
Płaszczka została uszyta ręcznie, bez użycia maszyny do szycia. Jej wykonanie zabrało mi pięć godzin. Jest wyjątkowo mięciutka w dotyku, bo wreszcie udało mi się dorwać materiał typu minky (z niego robione są m.in. kocyki dla małych dzieci).
Planuję wykonanie większej ilości płaszczek, w tym takich w różowej wersji kolorystycznej. Gdyby ktoś chciał taką to może pisać do mnie przez PW. :)
... i dość rzadko podobają mi się wiersze. Ale kiedy już jakiś do mnie przemówi, to na pewno jest dobry.
W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.
Czesław miłosz, Piosenka o końcu świata
Mam zaszczyt powiadomić wszystkich zainteresowanych (i tych niezainteresowanych), że dzisiaj, tj. 24 lipca Anno Domini 2021, w okolicach godziny dwudziestej drugiej z minutami skończyłam czytać tysięczną książkę w swoim życiu!
Istnieje dość spore prawdopodobieństwo, że takie wydarzenie miało miejsce wcześniej, bo przeczytane przez siebie książki zapisuję dopiero od czasów tej potwornej szkolnej abominacji, to znaczy, od czasów gimnazjum, ale jednak!
Pijcie ze mną herbatę! ;)
Bądź stary. Nie miej sumienia. Lecz się - pewnie z powodu choroby alkoholowej. Wyjdź pewnego dnia z domu - nie, wróć, przecież ty oficjalnie nie masz domu - więc wstań gdzieś rano i stwierdź, że ,,ach, cóż za wspaniały dzień, żeby ukraść komuś rower''.
Ukradnij ten rower. Sprzedaj go komuś.
A jak się okaże, że trafiłeś na taką Chassefierre, która rozpoczęła niemal histeryczne poszukiwania swojego roweru i wciągnęła w to policję, internet i wszystkich znajomych, i jak już okaże się, że się nie wywiniesz i znalazła cię policja to powiedz, że:
- jesteś biedny, nie masz pieniędzy, nie masz mieszkania, nie masz żadnych wartościowch rzeczy, leczyłeś się (zapewne z powodu choroby alkoholowej) i
- sprzedałeś rower, nie wiesz komu, nie wiesz czy to był mężczyzna, czy to była kobieta, no tak randomowo poszedłeś na jakiś targ i opchnąłeś rower warty 2500 złotych (czyli więcej niż wypłata laski, którą okradłeś, ale przecież nie masz sumienia, więc cię to nie obchodzi) za zawrotną kwotę 80 złotych i
- w sumie co mi możesz zrobić panie władzo?
Bo jak tak zrobisz, to się okaże, że pan władza nic ci nie zrobi, nawet nie zastosuje jakiegoś środka zapobiegawczego w rodzaju aresztu, bo to ,,mała szkodliwość czynu''.
I żeby nie było, na tym etapie już liczyłam się z tym, że roweru nie odzyskam (chociaż miałam nadzieję, ale prawdą jest, jak mawiają, że matką ona głupich), ale wydawało mi się, że złodziej nagminnie kradnący rowery w okolicznych miastach (Sosnowiec, Chorzów, Katowice, Siemianowice strzeżcie się chudych starych dziadów w okularach) zostanie przynajmniej aresztowany.
Ale nie. Nie został.
Powiedzenie ,,okazja czyni złodzieja'' jest tak naprawdę próbą przeniesienia odpowiedzialności za kradzież na ofiarę tej kradzieży.
Dziękuję za uwagę.