Mam mieszane uczucia, zaraz wyjdzie, że się czepiam, ale trudno...
Podobali mi się bohaterowie - Alicja, doświadczona policjantka i przydzielony do niej żółtodziób Paweł. Sympatyczna relacja, realistyczna, naturalna. Tyle, że motyw doświadczonej policjantki i młodzika jest nieco ograny, wystarczy sięgnąć do książek Kasi Magiery, Kingi Wójcik, czy nawet Jędrzeja Pasierskiego (no dobrze, tam jest mało doświadczony prokurator, ale to niewielka różnica).
Podobał mi się w tej powieści Kraków - miejsca nieoczywiste, nie zadeptane przez turystów, wręcz dzikie i niedostępne, a rzut beretem od centrum. Podobały mi się nawiązania historyczne, choć o tych Scytach mocno niewiele, ale zawszeć coś innego. Gdybym na tym miała oprzeć ocenę, to z pewnością byłaby dobra, a może nawet więcej, bo szef który potrafi się przyznać do błędu jest bardzo pozytywnym obrazkiem. Ale nie opieram tylko na tym, niestety.
Morderca - o ile rozumiem, miał budzić grozę, ale kojarzył mi się z horrorami klasy D, albo i niższej - te kły, buty udające lewitację i cała reszta, nie mówiąc już o tym, że w sumie psychopata, co też jest wtórne.
Po pierwszym morderstwie (dwoje nastolatków) pani patolog na miejscu zbrodni stwierdza, że jest mało krwi. Bestia krew pije, ok, jestem w stanie to przełknąć, ale z tej dwójki powinno się wylać ok. 10 litrów - ile on wypił, skoro na pierwszy rzut oka widać, że jest jej mało????
No i sprawa dla mnie zasadnicza - autorka zabiła kilka zwierząt, czego nie da...