Nie jest żadną tajemnicą, że uwielbiam trylogie, podobnie jak Marek Stelar. I choć z reguły broni się zamykanie historii w trzech tomach, to tym razem mam ogromną nadzieję, że autor złamie swoją tradycję, bo Szwagier to nasze dobro narodowe i zasługujemy na więcej jego przygód.
"Król uzdrowiska" to trzeci tom przezabawnej serii z Michałem Wilkońskim. Cieszę się, że to jego Marek Stelar uczynił naszym przewodnikiem po wydarzeniach, bo obawiam się, że za tokiem myślenia Szwagra moglibyśmy nie nadążyć.
Tym razem akcja rozgrywa się na terenach znacznie bliższych Miśkowi, bo to Szwagier przybywa na północ kraju. I to w dodatku nie sam. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że nasz Zdzisław się zakocha i to w dodatku z wzajemnością. Równie abstrakcyjny wydał mi się pomysł, by wysłać go z przyszłą żoną do sanatorium z Michem w roli opiekuna.
Szwagier przy swojej Grażynce na pierwszy rzut oka nabrał ogłady i nieco złagodniał, ale jednak nadal pozostał sobą. Wciąż ciągnie go choćby do wszelkiej maści elektroniki, więc niezmiennie sieje zniszczenie wszędzie tam, gdzie się pojawia, a Michu tradycyjnie musi się tłumaczyć i ratować sytuację.
Tym razem jednak największe problemy, o dziwo, nie są spowodowane przez zachowanie Zdzisława, gdyż dochodzi do porwania jego narzeczonej. Wtedy okazuje się, że Misiek jest nie tylko świetnym inżynierem, ale ma też detektywistyczną żyłkę.
Przy tym tomie bawiłam się znakomicie, tak jak przy dw...