Okazuje się, że dom ciotki to część wielkiej rezydencji. Inna jego część to sąsiedni budynek, który kupił policjant. Kiedyś to był jeden wielki dom, ale dawny właściciel wysadził w powietrze przed wojną jego środkową część. Był złotnikiem, jubilerem, wynalazcą. Pewnego dnia zniknął wraz z córką. Legenda powiada o komnacie ukrytej gdzieś pod domem. Komnacie z agatami, a nie komnacie z Agatami. Niewiele trzeba, żeby rozbudzić wyobraźnię ludzi zachłannych na szybkie wzbogacenie się. Co to się wyrabiało w ogrodzie ciotki! A co w jej domu! Muszę przyznać, że pomysł z windą to strzał w dziesiątkę. Najpierw jej znalezienie i otworzenie, potem podróże ku dołowi i górze, by na koniec straszyć domowników i niepożądanych gości w zadziwiający sposób. Ser szwajcarski to przy tym wysiada! Jeśli ciocia nie zwariuje, to przynajmniej przetestuje swojego narzeczonego w różnych kryzysowych sytuacjach. A tych jest bez liku!
Z wielką chęcią powróciłam do Bolesławca, by jeszcze trochę pomieszkać u ciotki Marty wraz z Guśką, Leonkiem i Ptysiem. Oczywiście z Lalunią i skunksiczką Pusią także. Sąsiedzi twierdzili, że moi gospodarze nie byli normalni. No cóż… każdy sądzi po sobie. Częste wizyty policjanta Marka u ciotki Marty wynikały z planów matrymonialnych tych dwojga. Było miło i romantycznie, ale najczęściej zaskakująco, dziwnie, nietypowo, odlotowo, strasznie. Również głodnie i sąsiedzko. Agaty nie poznałam, ale to już inna kwestia. Sami się musicie dowiedzieć, jak to było. Na pewno jes...