Krótki rys sytuacyjny/retrospekcja/: zeszłoroczne lato. Siedzę i smażę się na stanowisku, niczym to jajko na przysłowiowej patelni, wiatraczek co jakiś czas błogosławi mnie zimnym podmuchem i wtedy wchodzi Ona - pani szukająca lekkiej i zabawnej książki. Nie pamiętam, co wtedy robiłam, ale zapewne było to coś z rodzaju Bardzo Ważnych Rzeczy Do Zrobienia Na Już. Powiedziałam zatem, że zaraz skończę i już do niej idę, razem coś wybierzemy.
Nie minęła chwila jednak, nawet nie skończyłam tej Bardzo Ważnej Rzeczy, gdy Pani wróciła do mnie i podała mi... <tu du du dum> ,,Ojca Chrzestnego''.
- Ale... - zauważyłam ostrożnie - to nie będzie lekka i zabawna książka, wie pani? - Wiem - odparła Pani z szerokim uśmiechem. - Ale zmieniłam zdanie i przeczytam ,,Ojca Chrzestnego'' jeszcze raz!
Taki mały coming-out na koniec urlopu. Otóż, mili moi, jestem kobietą, czytam książki i gram w gry. Komputerowe. <szok i niedowierzanie>
Dzisiaj chciałabym Wam w kilku słowach przybliżyć tytuł Life is Strange 2. Przejście gry zajęło mi około 17 godzin (w porównaniu do 14 z pierwszej części), przy czym nie wysilałam się specjalnie, żeby zdobyć wszystkie opcjonalne znajdźki poukrywane tu i ówdzie.
Life is Strange 2 jest grą typu choice&conseuence i chociaż na początku zapytano mnie o to, czy chciałabym zaimportować wybory z części pierwszej, to niespecjalnie odniosłam wrażenie, żeby te dwie gry były ze sobą powiązane. To znaczy, postacie z części pierwszej są wspomniane, jedna drugoplanowa staje się na chwilę dla nas Ważną Drugoplanową i to w sumie tyle. Więc jeśli od tytułu odrzuca Was ta dwójeczka (przecież nie znam części pierwszej, ej, po co mam się za to zabierać?), to nie musicie się martwić - bez znajomości historii Arcadia Bay i jej mieszkańców też dacie radę. Szczególnie, że Life is Strange 2 jest historią drogi.
Wszystko zaczyna się pewnego jesiennego popołudnia w Seattle, gdy Sean Diaz w którego postać się wcielamy wraca do domu razem ze swoją najlepszą przyjaciółką, Lylą. W zasadzie nie mamy większych problemów, niż to ile pieniędzy uda nam się dostać na wieczorną imprezę i czy bardziej opłaca się wziąć chipsy i piwo, czy colę i ciasteczka. Sielanka nie trwa jednak długo. Młodszy brat Seana, Daniel, wdaje się w przepychankę z synem sąsiadów i cała sprzeczka kończy się tragicznie. I to nie tylko dla nas, ale dla całkiem sporej ilości ludzi znajdujących się akurat w okolicy. W tym dla policjanta na służbie.
Od tego momentu zaczyna się właściwa historia. Uciekamy wraz z Danielem na Południe - naszym celem jest dotarcie do Puerto Lobos w Meksyku, miejsca w którym urodził się i wychował nasz ojciec. I jeśli wydaje się Wam w tym momencie, że ciężko się opiekować cokolwiek rozpuszczonym (ale kochanym!) dziewięciolatkiem, to zdradzę, że nawet nie wyobrażacie sobie, jak ciężko jest opiekować się rozpuszczonym dziewięciolatkiem, który opanował umiejętność telekinezy. I to nawet lepiej, niż Carrie.
Nie chcę za bardzo spoilerować (a nóż-widelec ktoś z Was jednak poczuje się zachęcony i zagra?) - powiem jednak tyle, że gra jest świetna. Jest emocjonalnym rollercoasterem, który porusza całe mnóstwo ważnych tematów. Począwszy od problematyki dorastania w niepełnej rodzinie i konieczności opieki nad młodszym rodzeństwem, przez problem rasizmu i społecznych oczekiwań co do roli kobiet, skończywszy na szeroko rozumianych wątkach religijnych i społecznych. Całości dopełnia absolutnie fantastyczny soundtrack i ilustracje.
W Life is Strange 2 skończyłam grać dwa dni temu i do tej pory historia braci Diazów chodzi mi po głowie. O takie gry nic nie robiłam!
Ludzie narzekają. Ludzkość narzeka. Ja też narzekam. Ale nie na to, że będzie trzeba nosić maseczki, że trzeba zakładać rękawiczki przed wejściem do sklepu (no wreszcie!), że w autobusie czy tramwaju nikt nie usiądzie obok/za mną/naprzeciwko mnie mając do wyboru cały wagon miejsc. Nie. Ja nawet na kolejki nie narzekam.
Ale jeśli jeszcze raz mignie mi przed oczami w internecie informacja o człowieku/polityku/policjancie/urzędniku, który... albo gdzieś obije mi się o uszy jak ktoś mówi do kogoś, że... z psami należy wychodzić tylko na szybki spacer dookoła bloku i wsio, to zapowiadam Wam, że szlag mnie trafi jasny, jako i ciemny, i w dodatku naprzemiennie trafiać mnie będzie.
Bo wiecie, ja doskonale rozumiem zastosowanie i wykorzystanie socjotechnicznej reguły autorytetu. Najprościej rzecz ujmując chodzi w niej o to, że jeśli pokaże się nam osobę na stanowisku albo osobę w mundurze, albo osobę w kitlu lekarskim, albo jakiegoś urzędnika i on coś powie, to większość z nas od razu uzna słowa takiej osoby za prawdę objawioną. A jak z telewizora te słowa płyną, to już w ogóle. No bo przecież taka mądra i wykształcona, i przeszkolona osoba, która mówi do całego kraju nie będzie gadać głupot, no nie? No właśnie że nie. Będzie gadać głupoty, często gada głupoty, a jedną z większych głupot jakie ostatnio widzę i słyszę jest ta, która zakłada, że nasi futrzaci przyjaciele nagle zupełnie stracili większość swoich naturalnych potrzeb. Już nie muszą węszyć i eksplorować terenu (bardzo ważna potrzeba psów, której zaspokojenie pozwala im się ,,intelektualnie zmęczyć''), już nie potrzebują połazić swoją zwykłą spacerową trasą, pazurki pewnie im się same stępią, pies sam wytupta nadmiar energii grzecznie krążąc po mieszkaniu kiedy nas nie ma i na pewno nic z tej nudy nie nabroi przy okazji. (I frytki do tego!)
I żeby nie było, nie nawołuję teraz do bezmyślnego używania psów w ramach wymówki służącej temu, żeby pokrążyć między znajomymi, osiedlowym i parkiem. Pragnę tylko przypomnieć, że psy są żywymi istotami za której jesteśmy odpowiedzialni i których potrzeby zobowiązaliśmy się szanować. Pies potrzebuje przynajmniej jednego długiego spaceru dziennie. Obojętnie od tego czy pada, czy wieje, czy jest ,,narodowa kwarantanna'' czy nie. Więc wychodźmy z nimi na te spacery, bądźmy dla naszych psów dobrzy, ubierajmy rękawiczki i maseczki przed wyjściem, i starajmy się być dla nich takimi przyjaciółmi jakimi one są dla nas.
Krótki rys sytuacyjny: Przyszła Pani. Ogląda książki, wybiera, po jakimś czasie prosi mnie o sprawdzenie czy czytała pozycję X autorki Y (czytała), otrzymawszy informację Pani rusza w stronę regału z romansami historycznymi (takimi mocno klasycznymi) i...
Pani: A czy może mi Pani coś polecić z takich romansów? Coś co Pani czytała? Ja: Ja akurat nie czytam romansów historycznych... Pani (zupełnie na serio): A to Pani coś w ogóle czyta?
Właśnie dotarło do mnie, że gdyby ktoś dawał mi złotówkę za każdą przeczytaną przeze mnie stronę, to byłoby mnie stać na kupno mieszkania. I może mały remont do tego. Eh...
Krótki rys sytuacyjny: Pani chce odebrać dyplom. Nie byłoby problemu, gdyby przyszła na rozdanie dyplomów, ale nie przyszła i tak trafił on do miejsca X, które te dyplomy rozdawało. Robimy pani uprzejmość, że przyniesiemy go dla niej z miejsca X do naszej siedziby Y.
Pani: No bo ja nie mogę iść do X, bo ja PRACUJĘ, a w ogóle to byłabym tam koło 18, a tam są tylko panie z portierni i one nic nie będą wiedzieć. Ja: Rozumiem. Tak, jak powiedziałam Pani A. przyniesie dla pani ten dyplom i będzie on do odebrania u nas. Pani: To ja bym po niego przyszła rano, przed pracą, bo ja zaczynam od 7. [dygresja: na drzwiach, w internecie, wszędzie i od zawsze jest napisane, że jesteśmy czynni od 10] Ja: Jesteśmy czynni od godziny 10. Pani: To nie mogę przyjść wcześniej? Ja: No nie, niestety, jesteśmy czynni od 10. Pani: A to może ja bym syna rano wysłała, poszedłby przed szkołą i mi ten dyplom odebrał. Ja: Myślę, że nie ma sprawy, jeśli syn przyjdzie PO 10. Pani: Ale on nie może wcześniej, bo musi iść do szkoły. Ja: No to niestety, tak jak pani powiedziałam, jesteśmy czynni od godziny 10. Pani: To ja przyjdę po południu. Do której jesteście otwarci? [dygresja: na drzwiach, w internecie, wszędzie i od zawsze jest napisane, że jesteśmy czynni do 18] Ja: Do 18. Dzisiaj do 15. Pani: A we wtorek? Ja: Do 18. Pani: A w środę? Ja: Tak jak mówiłam, jesteśmy czynni do godziny 18. Pani: Czyli mogę przyjść o 17? Ja: Tak, jesteśmy czynni do 18, więc może pani przyjść o 17. Pani: To dobrze, to przyjdę w środę po 17, bo oni tam na portierni w X nic nie będą wiedzieć.
Zgodnie z Obietnicą złożoną Anonimowym Ludziom z Internetu popełniłam #usunkonto na LC. Świat się nie zawalił, Słońce nie zgasło, nuklearna zima nie spowiła Ziemi więc z radością rozsiadam się z serniczkiem na Kanapie. ;)
Zaginęła huldra. Ładna, niewysoka. Rude włosy, krowi ogonek. Miała ze sobą żółtą miotełkę z Ikei. I szufelkę też miała. Ostatni raz widziana w okolicy Zamku z Poduszek. Może być uzbrojona w resztki Folii do Pieczenia. Niegroźna.
Jeśli ktoś ją znajdzie, to proszę odprowadzić tutaj.