Jakaś wrażliwa się zrobiłam ostatnio, kolejna książka Maas na której nie mogę powstrzymać łez.
Aelin przeszła samą siebie w tej części, jej postać rozkwitła, jak ktoś miał co do niej wątpliwości (jak ja na przykład), to powinny zostać teraz rozwiane. Wykazała się tym co w niej najlepsze, a to co złe tłumiła. Wyrosła nam na mądrą kobietę i wspaniałą królową o niesamowitych zdolnościach, a jeszcze większej wrażliwości i miłości.
W drugą stronę znowu z Dorianem, którego marzyło mi się wypchnąć niepostrzeżenie za burtę. Bardzo nie lubię jego postaci, rozpieszczone książątko z problemami, a przepraszam, królewiątko... ech. Słabo wykreowana postać, mało ciekawa i irytująca.
Co do Manon mam mieszane uczucia. Z jednej strony jej postać działa logicznie, jest ciekawa i dobrze wykreowana, z drugiej strony... niestety nie mogę zwalczyć do niej niechęci.
Rowan... uwielbiam serię Dworów i uwielbiam Rhysa, ale między nim, a Rowanem jest przepaść. Lojalność naszego księcia nie zna granic, jego możliwości są nieocenione. Autorka wyobraziła sobie ideał i go stworzyła, w tym tomie bardzo mocno podkreślała to jaki z niego porządny bohater. Mój książkowy ulubieniec. Boję się jego cierpienia w kolejnych częściach, nie chcę płakać, więc pierwszy raz nie ciągnie mnie do kontynuacji.
Bardzo emocjonalna część. Tom dość gruby, a mam wrażenie jakbym przeczytała to w jeden dzień, akcji sporo, a jednak tak szybko mi minęła, może dobrze, że nie rozwodziliś...