Tym razem akcja rozgrywa się w dwóch miejscach. Śledzimy Celaenę i jej trening w Wendlyn pod czujnym okiem… o tym za chwilę, oraz Doriana i Chaola, którzy pozostali w zamku w Rifthold. Po wydarzeniach w drugiej części mężczyźni nie pozostają ze sobą w dobrych relacjach. Chaol brata się z przybyłym do zamku, pochodzącym z Terrasenu Aedionem i po cichu wspólnie planują bunt. Dorian z kolei zdecydowanie zbyt często składa wizyty w gabinecie pewnej uzdrowicielki, o której nigdy wcześniej nie słyszeliśmy.
W „Dziedzictwie ognia” poznajemy Fae - ich moce, umiejętności, przybierane postaci. I to właśnie Rowan, książę Fae, związany przysięgą krwi z Maeve (oj sądzę, że ta postać jeszcze namiesza w tej serii!), nadzoruje trening Celaeny, która musi uwolnić czającą się w niej moc, tłamszoną i poskramianą przez ostatnie dziesięć lat.
Choć akcja zagęszcza się z każdą chwilą, pojawiają się nowi przeciwnicy (między innymi tajemnicze, śmierdzące postaci), Celaena nie jest już tak wszechwiedząca i irytująca, a wokół wszystkiego rozchodzi się dźwięk legend opowiadanych przy cieple ognia w kuchni, to tę część czytało mi się źle. Opisy się powtarzały, wewnętrzne rozterki dziewczyny nużyły, wątek nowego związku Doriana wziął się znikąd, a najciekawsze części - te, w których występował Chaol - pojawiały się zbyt rzadko.