W swoim gatunku naprawdę niezła! A sięgnęłam po nią zupełnie bezmyślnie, nie wiedząc nic o autorce, a o książce tyle tylko, ile oferował opis, bo okładka mi się spodobała :D.
A więc jest Szkocja, jest stara rodzina czarownic, liczne ciotki, babcie, kuzynki i inne krewne, każda potrafi czarować, niektóre dysponują jeszcze dodatkowymi talentami (przewidywanie przyszłości, wędrówki astralne i tym podobne), i jest Margo McKenzie, która - pod wpływem straszliwego wypadku matki, którego świadkiem była w dzieciństwie - postanawia wyrzec się magii i nie czarować wcale. Wyprowadza się z rodzinnego domu, kończy normalne studia, zamieszkuje w małym domku na przeciwległym końcu miasteczka niż reszta rodziny i stara się prowadzić zwykłe, ludzkie życie.
Do dnia, gdy w trakcie babskiego wieczoru, na którym wraz z przyjaciółką nieco nadużyły czerwonego wina, wymyśla zaklęcie, mające sprowadzić w jej progi wymarzonego mężczyznę. Ponieważ traktuje to jak zabawę nie żałuje sobie i przyozdabia przyszłego mężczyznę idealnego w masę porywających cech charakteru, osobowości i wyglądu, łącznie ze znamieniem na skórze, po czym - wytrzeźwiawszy - stara się nie myśleć o całej sprawie, bo trochę jej głupio, a trochę się boi, że może i ona chciałaby zapomnieć o magii, ale co, jeśli magia nie chce zapomnieć o niej?
I całkiem jej dobrze idzie to nie myślenie aż do uroczystej rodzinnej kolacji, na którą nielubiana kuzynka przyprowadza nowego sąsiada, wypisz-wymaluj wyglądając...