Byliście chętni na moje polecanki filmowe, więc zacznę od filmu, którego... nie polecam ;P
He he, ta przekorność mnie kiedyś zabije ;)
Ale wytrzymajcie jeszcze chwilę, bo ma to sens. Jeśli bowiem na podstawie sympatycznej książki powstaje słaby film, to też warto o tym wiedzieć, prawda? :)
A tak właśnie się zdarzyło z tomem uroczych opowiadań świątecznych "W śnieżną noc".
Troje bestsellerowych autorów popełniło świąteczną książeczkę dla młodzieży, którą z dużą przyjemnością przeczytałam w zeszłym roku. Oczywiście wiadomo, że nie jest to jakaś wybitna literatura, ale ma wszystko, czego oczekuje się od lekkiej gwiazdkowej lektury, takiej co robi uśmiech na twarzy i ciepełko w serduszku* :) (*zdrobnienia zamierzone).
I tutaj mamy komplet - nastoletni bohaterowie, pierwsze miłości, dużo śniegu, trochę dramy, a na końcu wszystko dobrze się kończy, bo taka to jest konwencja i na to z zapartym tchem czekamy.
Każda część opowiada historię miłosną pary bohaterów, tak że mamy okazję ich bliżej poznać. A w następnej opowieści stają się oni postaciami drugoplanowymi, biorącymi udział w wydarzeniach, ale gdzieś na marginesie, bo na plan pierwszy wysuwają się przeżycia kolejnej pary. Ten zabieg jest poprowadzony zgrabnie i bez zgrzytów, tak że całe to zapętlenie wychodzi bardzo naturalnie i pomimo zmiany perspektywy czyta się z łatwością.
W tego typu historiach fabularnie się już nic nowego nie wymyśli, wszystko to już było, dziesiątki razy napisane, a więc dlaczego ciągle domagamy się kolejnej wersji baśni o Kopciuszku i siedmiu Królewiczach? ;) No właśnie dlatego, żeby zanurzyć się w klimat, chłonąć atmosferę, styl autora, jakiś świeży pomysł na bohatera...
I to jest ten moment, w którym książka sobie świetnie poradziła, a film już nie bardzo. Tekst ma w sobie jakiś taki slapstickowy urok, nutkę absurdu i niespodzianki, który mnie zdecydowanie przypadł do gustu. Historia wioski elfów, przez którą rodzice jednej z bohaterek wylądowali w więzieniu; poszukiwanie dostarczonego do niewłaściwej osoby prosiaczka; szalona pani sąsiadka w aluminiowej czapeczce... To wszystko robi robotę i sprzedaje mi tę historię. Mogę się zaangażować emocjonalnie, ciutkę wzruszyć i dobrze poczuć. Super :)
Twórcy filmu mają oczywiście prawo do swojej interpretacji i zdaję sobie sprawę z tego, że film to zupełnie inne medium niż książka, ale te wszystkie elementy, którymi książka wyróżniała się na tle dziesiątków innych, sobie podobnych produkcji po prostu... zniknęły. Wioska elfów to dwie sceny, które nie mają związku z resztą fabuły, bo związek ten został wygumkowany. Prosiaczek jest sobie w sklepie, zostaje kupiony i dostarczony do rąk zachwyconej dziewczyny, end of story. Aluminiowa dama co prawda została, w tej roli cudowna Joan Cusack, i w zasadzie dla scen z nią warto obejrzeć tę ekranizację, ale stała się jedyną sensowną i zdrową na umyśle postacią ;)
Za to elementy, które przez scenarzystów (bądź decydentów Netfixa) zostały dodane, sprawiają, że pozycja przechodzi z kategorii "lekka świąteczna zabawa" do "ciężkie psychodramy". Może to mój nadmiar empatii, ale nie potrafię się zrelaksować i przejść do porządku dziennego nad przemocą rówieśniczą, śmiertelnie chorą matką, zinternalizowaną homofobią czy tematem wykorzystywania młodych artystów przez przemysł rozrywkowy. No jakoś tak mi nie idzie, całkiem wytrąca z nastroju ;) Nie muszę chyba dodawać, że tych wątków w ogóle nie było w materiale źródłowym.
Ponadto wprowadzone zmiany sprawiają, że znika gdzieś cały świąteczny klimat i gdyby tę historię i jej bohaterów przenieść jeden do jednego na pustkowia Arizony w środku lata, to miałaby tyle samo sensu. Są gdzieś tam w tle ubrane choinki, zaspy śniegu i jasełka, ale to tylko dekoracje. Równie dobrze mogłyby być kaktusy, wydmy i wioska country, a bohaterowie, zamiast pociągiem, mogli jechać dyliżansem, wyszłoby na to samo ;)
Tak że podsumowywując - książka jak najbardziej tak, film dla chętnych.
I teraz poproszę o wasze polecanki ulubionych książek i filmów w świątecznym klimacie* :)
*bez Kevina, oczywiście ;)