I po raz kolejny Masterton w moim ręku. "Wyklęty" mnie nie rozczarował a wręcz przeciwnie - dzięki tej książce powiało dla mnie nostalgią.. Mam wrażenie, że autor dokonał zwrotu w twórczości do początkowych powieści, które wyniosły go na wyżyny poczytności. Nie wiem jak innym ale mnie "Wyklęty" nasuwa na myśl (doskonałego) "Manitou" czy demony z początków cyklu Rook. Rzuca się w oczy, że tego typu wierzenia są autorowi bliskie. Niepotrzebnie je tylko udziwnia. Książka ma świetne momenty (zapowiadające rasowy horror z duchami) jak np. początkowe dziwne zjawiska w domu Johna. Jednak im dalej w las tym więcej, zupełni niepotrzebnych, "drzew" w postaci kolejnych wątków i nawarstwiania się "nadnaturalności w formach wszelakich". Weźmy choćby przewijającą się przez karty książki tajemniczą postać widzianą, początkowo na zdjęciach a później na ulicy. Materiał na coś nieziemskiego został spłycony do roli "dozorcy" (celowo używam takiego sformułowania, żeby nie psuć niespodzianki tym, którzy książkę mają zamiar dopiero przeczytać). Sam pomysł ze zdjęciami - REWELACJA - i co? Ten potencjał został zmarnowany, zupełnie tak, jakby autorowi uciekło z głowy, że napisał o tym albo zapomniał na czym miał polegać trick. Takich fragmentów jest więcej. I osobiście przeszkadza mi to w swobodnym i przyjemnym czytaniu. Swoista sinusoida dobrych i całkiem kiepskich momentów sprawia, że przeczytałam, ale uważam, że Mastertona stać na rzeczy o wiele, wiele straszniejsze, ciekawsze i po prostu le...