"Zadra" podobnie jak dwa poprzednie tomy Roberta Małeckiego, jest dobra, ale nic poza tym. W tym przypadku się nie rozczarowałam, ponieważ nie oczekiwałam zbyt wiele.
Fabuła jest ciekawa, tajemnicza, lecz nadto spokojna. Nie ma tutaj dynamicznej akcji, nagłych zwrotów, nieprzewidzianych sytuacji. Wręcz przeciwnie, jest monotonnie i przewidywalnie, ale jest w tym pewna rutyna działań bohaterów. Bohaterów, którzy także nie wykazują się nadmierną ekspresją, jednak w Skałce oraz Bernardzie tkwi swego rodzaju charyzma i moc, która mnie przyciągała. Oboje zmagają się z trudami życia, tracąc najprawdopodobniej największą swoją miłość, przez co teraz muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Stale towarzyszy im ból, smutek i rozpacz, niczym szerząca się depresja, a mimo to w pracy dają z siebie wszystko. Bo praca pozwala im zapomnieć, oddalić się od problemów, jak nałóg.
Wątek kryminalny, choć bardzo rozciągły, podobnie jak całe policyjne dochodzenie, kryje w sobie potencjał. Jest pełen ukrytych intryg, wielu niewiadomych i zagadkowych, potencjalnych podejrzanych. Podejrzanych, którzy mają swoje za uszami, ale czy jest to akurat porwanie, zabójstwo? Tego dowiemy się na samo zakończenie, które jest zaskakujące i interesujące. Całość dość dobra, ponieważ ma swój ukryty klimat i na swój sposób wyjątkowych bohaterów, jednak jej nudna i powolna akcja sporo napsuły. Czytając tę serię nic nie zyskałam, ale i nic nie straciłam.