Jo Nesbo to znak jakości, a spotkania z Harrym Hole dawały mi zawsze gwarancję lektury sprawiającej przyjemność w trakcie czytania. Taka literatura rozrywkowa z półki powyżej średniej. A że niewiele pamiętam z tych historii po 2-3 latach, to już inna sprawa. Żadne to tematy do przemyśleń, czy do dyskusji, ale fajnie się czyta.
Teraz trafiło w moje ręce „Królestwo” (bardzo dziękuję Wydawnictwu za książkę, bo sama bym po nią pewnie nie sięgnęła) - pierwsza powieść Nesbo, która dała mi mnóstwo czytelniczej satysfakcji, wiele emocji, zostawiła trwały ślad w mojej duszy. Spodziewałam się kryminału, a dostałam coś o wiele wartościowszego, coś co lubię najbardziej. Złożoną, psychologiczno-obyczajową powieść z wątkami kryminalnymi. Książkę o rodzinie, toksycznych, ale silnych rodzinnych więzach, przemocy, krzywdzie i anatomii zbrodni. Niejednej. Oraz o miłości, marzeniach, lojalności i zdradzie. Emocje aż kipią. I w powieści, i we mnie. ( O matko, te sceny z koparką, w przeręblu i Kozim Zakręcie - ciarki na plecach). Zaskoczyła mnie treść, tematyka, postaci, atmosfera i forma powieści. Wszystko.
Rzecz dzieje się w północnej Norwegii, w małej, leżącej na uboczu, odciętej od wielkiego świata miejscowości. W otoczeniu lasów, wysokich majestatycznych gór, jezior, w okolicy pełnej niebezpiecznych zakrętów, niedostępnych przepaści, świeżego powietrza i różnorodnego ptactwa. Jest sklep, knajpka, boisko, fryzjer, szkoła, redakcja miejscowej gazety, warsztat samochodowy...