Druga przeczytana przeze mnie w tym roku świąteczna powieść osnuta została na muzycznej stronie świąt, czyli na kolędach. Lubię śpiewać, śpiewam od zawsze, a kolędy traktuję jak level wyżej niż zwykłe piosenki, więc z przyjemnością wędrowałam z kolędnikami przez kolejne strony powieści.
Kiedy Hania nieopatrznie zgodziła się na udział w kolędowaniu oraz kwestowaniu na szkołę i kościół, nie spodziewała się, że to zajęcie, tak jej obce, zmieni wiele w jej dotychczasowym życiu. W jednej chwili skupiała się na życiu swoim i rodziny, a w następnej przebierała się w strój osiołka, by wyruszyć na ulice miasteczka i odwiedzać z pieśnią na ustach jego mieszkańców. Gdyby potrafiła śpiewać, byłoby to może nawet przyjemne, ale nie czuła się dobrze w tej roli. Spięta i zdenerwowana, początkowo wcale nie pomagała kolędnikom tworzyć świątecznej, ciepłej atmosfery. Traktowała te wyjścia jak przykry obowiązek i wciąż rozmyślała, jak się z niego wykręcić. Tymczasem z każdym kolejnym wyjściem coś zmieniało się w jej sercu i postrzeganiu spędzanego z innymi kolędnikami czasu...
Wchodząc do kolejnych domów, kolędnicy zaglądają do świata ich mieszkańców. Większość osób znają, bo odwiedzają je co roku, jednak dla Hani wszyscy są nowi i nieznani. Ogromnym zaskoczeniem dla kobiety jest odkrycie faktu, iż dźwięki kolęd otwierają ludzkie serca i wywołują uśmiechy na twarzach ludzi zatopionych w szarej codzienności. I nawet bycie osiołkiem może być przyjemne i...