To czwarty, ostatni tom z serii o Marii malarce. Najlepiej czytać tomy po kolei, aczkolwiek odniosłam wrażenie, że tą można by czytać bez znajomości poprzednich części, bo już na pierwszych kilkunastu stronach mamy streszczenie tego co wydarzyło się w trzech poprzednich tomach. Jednak zachęcała bym do przeczytania ich wszystkich, by mieć dokładny pogląd na całą historię i sytuacje jakie się wydarzyły. Książkę czyta się szybko, podobnie jak poprzednie części, bo również została napisana w przyjemny, lekki sposób.
Maria wraca do Granic, bo dostaje telefon od znajomej sklepikarki. Kobieta martwi się o Krystynkę, która nagle, znowu, zaczęła unikać kontaktu z innymi mieszkańcami Granic. Maria martwiąc się o swoją starszą przyjaciółkę postanawia przyjechać i sama sprawdzić co się stało. Szybko się tego dowiaduje, bo mimo wszystko starsza kobieta nie potrafi zostawić jej na mrozie. Mimo zgryzgot jakie ma i tego, że chce być sama, to wpuszcza Marię do swojego domku, w którym zdecydowanie jest dużo cieplej, niż na zmarzniętych i oprószonych śniegiem schodach. I podobnie jak w poprzednich tomach, Krystynka ponownie wpuszcza Marię nie tylko do swojego domku, ale także do serca. Otwiera się przed nią po raz kolejny. Ją jedyną darzy tak wielkim zaufaniem, by powiedzieć swoje bolączki. Jej jednej słucha uważnie i prawdziwie.
To była naprawdę bardzo ładna historia, w której poznaliśmy także dziadka Kosińskiego z czasów jego młodości. Dowiedzieliśmy się dlaczego b...