Przyznam, że do “Dworu cierni i róż” miałam już jedno podejście. Przeczytałam kilka rozdziałów, ale uznałam wtedy, że to nie to. Ale premiera najnowszej części rozpaliła tę serię na nowo. Widziałam ją dosłownie wszędzie, więc uznałam, że czas dać jej szansę raz jeszcze.
I tym razem się zakochałam!
Urzekł mnie przede wszystkim pomysł na fabułę - chociaż pierwsze rozdziały pachniały mi Igrzyskami Śmierci na kilometr (i pewnie właśnie to odrzuciło mnie za pierwszym razem), to potem na szczęście to uczucie zniknęło. Autorka poszła w zupełnie innym kierunku, ciekawie czerpiąc z Pięknej i Bestii, ale nie inspirując się tą baśnią w stu procentach.
Przez to, że o tej serii mówi absolutnie każdy, czułam się trochę tak, jakbym już znała bohaterów. Możliwe, że przez to tak bardzo ich polubiłam. Poza Rhysem - nie mam pojęcia, co ludzie w nim widzą (edit po przeczytaniu drugiego tomu: okej, już wiem).
Jeśli jeszcze jakimś cudem nie czytaliście tej serii, albo obawiacie się, że Wam się nie spodoba - nie zastanawiajcie się, tylko dajcie szansę pierwszej części. Chociaż początek może Was nie zachwycić, każdy kolejny rozdział jest coraz lepszy!