Ale oczywiście to wciąż Sarah J. Mass, której sposób pisania sprawia, że książki spod jej pióra czyta się bardzo szybko, dosłownie wszędzie i na każdym możliwym urządzeniu elektrycznym. (Co jak się okazało, w tym przypadku dotyczyło jedynie dwóch pierwszych książek tej trylogioserii.)
Kiedy był taki czas, że ludzie zaczytywali się i jarali obiema seriami, ja byłam w trakcie Szklanego tronu i twardo trwałam przy postanowieniu, że wszystko po kolei, a swojego faworyta wybiorę później. Choć podświadomie wiedziałam, że Dwory Szklanego nie przebiją.
Oczywiście miałam rację.
ACOTAR
"– Oczywiście, że możemy kłamać. Traktujemy to wręcz jako rodzaj sztuki. I oczywiście skłamaliśmy, kiedy wieki temu zapewniliśmy ludzi, że nie jesteśmy zdolni dawać fałszywego świadectwa."
Czytając Dwór cierni i róż na myśl nie raz przychodziła mi seria Żelaznego Dworu Julie Kagawy. I nie powiem było to całkiem przyjemne skojarzenie. Taki wyraz ulgi, spowodowany zachwytem, że Sarah poszła bardziej w stronę Julie Kagawy a nie Holly Black.
Początek okazał się niezwykle wciągający. Zima, las, polowanie, chata, życie w ubóstwie i na skraju śmierci głodowej. Kiedy jednak przenieśliśmy się do Prythianu i aż prawie do ostatniej ćwiartki Dwór cierni i róż okazał się być jedynie dobry, co wyraźnie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Szklany tron pozostanie moim faworytem. Dopiero ostatnia część, kiedy to Feyra staje przed obliczem Amaranthy, ma okazję się wykazać, a akcja nabiera tempa i wreszcie pojawia się Ryshand, fabuła znów stała się bardziej pochłaniająca.
Dwór cierni i róż zakończyłam, z uczuciem wyczekiwania na drugą część i oczywiście więcej postaci Ryshanda.
ACOMAF
"– Są różne rodzaje ciemności – powiedział Rhys. Nie otworzyłam oczu. – Jest ciemność, która przeraża; ciemność, która koi; ciemność, która daje odpoczynek. – Wyobraziłam sobie każdą z nich. – Jest ciemność kochanków i ciemność skrytobójców. Staje się tym, czym jej nosiciel chce, żeby się stała; czym potrzebuje, żeby się stała. Sama z siebie nie jest ani zła, ani dobra."
To zdecydowanie moja ulubiona część. A już zwłaszcza pierwsza połowa. Feyra trafia na Dwór nocy i wreszcie mamy okazję poznać bliżej słynną ekipę.
Zabawną i żywiołową Morrigan, bezpośredniego jajcarza Kasjana, zdystansowanego i poważnego Azriela oraz groźną Amrene.
No i oczywiście zajebistego Ryshanda.
Drugi tom to idealne zbalansowanie między problemami bohaterów, leczeniem starych ran, poznawaniem nowego dworu i przyjaciół, rodzącym się uczuciem między Feyrą a Ryshandm, a widmem nowego zagrożenia oraz pełnego napięcia i akcji finału.
Jak się później przekonałam, to właśnie ACOMAF uświadomił mi, jak schematyczna odnoście opisywania bohaterów potrafi być Sarah J. Mass. Jednakże skoro są to w większości schematy, które mi się podobają, jak mogę mieć o to pretensje.
ACOWAR
"– Pokażemy im Dwór Snów – powiedział cicho."
Mam taką niepisaną zasadę, że jeśli jakaś książka, albo seria mi się podobała, ale tak naprawdę podobała, tak, że była dziesięć na dziesięć, to z automatu zakładam, że nigdy nie przeczytam jej po raz drugi. I nie tylko dlatego, że mam całą listę innych książek, które dopiero muszę przeczytać, a z obawy, by nie naruszyć zajebistych wspomnień. No bo, co jeśli po paru latach stwierdzę, że te książki wcale nie były takie dobre i jak właściwie mogły mi się tak bardzo podobać? (Problemy ludzi pierwszego świata.)
Nieprzyjemne uczucie nadeszło inaczej niż się spodziewałam. W trakcie czytania ostatniej części zaczęłam rozkminiać, czy przypadkiem nie przekroczyłam jakiegoś progu, w którym przestało podobać mi się to, co kiedyś uznawałam za zajebiste.
Ale nie.
Na szczęście nie.
Wystarczyło, że przypomniałam sobie dwa poprzednie tomy i przeczytałam parę scenek, by mieć pewność, że nie ja jestem problemem a Dwór skrzydeł i zguby, który okazał się być niczym Wieża świtu w Szklanym tronie. Cholernie i niepotrzebnie rozwleczony.
Nadal dobry, momentami nawet bardzo, ale już nie taki porywający. Z kolei to wszystko, co miało swój nieodparty urok w ACOTAR i ACOMAF przestało na mnie oddziaływać, albo już nie było takie samo. Z kolei niektóre wątki, choćby relacja Feyry i Rysha stanęły w miejscu.
Zdarzały się momenty, kiedy miałam ochotę rozpocząć inną książkę i mieć ACOWAR wreszcie za sobą. W rezultacie zmęczyłam Dwór skrzydeł i zguby po ponad dwóch miesiącach.
Z pewnością ACOWAR byłby o wiele lepszy, gdyby skrócić go o parę set stron.
Co zaskakujące, mimo tego rozwlekania, na koniec okazało się, że większość wątków zostało niedomkniętych. Zapewne dlatego, że seria jest kontynuowana, ale w takim wypadku, po przeczytaniu niemal tysiąca storn, tym bardziej zirytowałam się, że ACOWAR był tak długi.
Sam finał zaś nie był zbytnio wciągający. Opisy bitwy niczym przeciąganie liny raz w jedna, raz w drugą stronę przypominały mi opis wojny w Królestwie Popiołów. A ostatecznie nasza główna bohaterka zamiast uczestniczyć w akcji lub jakkolwiek na nią wpływać, okazała się być jedynie naszymi oczami w ostatecznej bitwie.
Jak na to "właściwe" zakończenie trylogii. Nie jest to niestety zbyt miły akcent.
Zobaczymy jednak jak to będzie dalej...