Niby czytam ciągle kryminały i thrillery, więc teoretycznie poznałam już wszystkie motywy i wątki, a mimo to autorzy wciąż potrafią mnie zaskoczyć, prowadząc fabułę w niepowtarzalny sposób. I tym razem niby też tak było, a jednak wiele elementów do złudzenia przypominało mi inną książkę, wywołując pewien zgrzyt w odbiorze.
"Chwasty" to powieść Krzysztofa Jóźwika, otwierająca cykl warszawski. Ja swoją przygodę z twórczością autora rozpoczęłam od tego puławskiego i byłam zadowolona, ale do zachwytu czegoś zabrakło, jednak z każdą kolejną książką jest lepiej, przyzwyczajam się do stylu, jakim są pisane. Nie mam żadnego konkretnego zarzutu, po prostu z jednej strony są mocno opisowe, a jednocześnie ciągle mam jakiś niedosyt.
Muszę przyznać, że tytuł tej powieści nie wywoływał we mnie początkowo żadnych emocji, ale po jej przeczytaniu mam wręcz ciarki na samą myśl o chwastach. Uwielbiam takie sytuacje, kiedy to, co na okładce, nabiera sensu dopiero w trakcie lektury lub po jej zakończeniu, więc pod tym względem byłam tu w pełni usatysfakcjonowana.
Zamysł na fabułę autor miał genialny, nie mogę się też przyczepić do jego wykonania. Może skróciłabym trochę niektóre opisy, pozbyła się kilku wątków, które niewiele wnosiły, ale nie było tego dużo, więc nie zaburza to odbioru całej historii. Tak jak już wspominałam, bardziej przeszkadzało mi to, że czytałam coś z bardzo podobną intrygą kryminalną, nawet rozwiązania w obu książkach były zbliżone, a także niektóre element...