Nie wszystkie powieści, nowele czy opowiadania nadają się do ekranizacji. Może inaczej: nie wszystkie historie łatwo zekranizować i – mam takie wrażenie – że, nowela „1922” jest jedną z nich. To dość trudny tekst opowiadający o podsycanej nienawiści, morderstwie i zemście zza grobu. W noweli, którą znajdziecie w zbiorze „Czarna bezgwiezdna noc” Stephen King, w swoim starym dobrym stylu, buduje napięcie i aurę grozy. W filmie, niestety, tego nie ma. Co właściwie nie dziwi, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że scenariusz pisał średnio doświadczony pisarz kojarzony z niskobudżetowymi filmami klasy B.
No właśnie, bo scenariusz i reżyserię powierzono australijskiemu filmowcowi Zakowi Hilditch, który nigdy wcześniej nie tworzył kina grozy. To niestety widać. Scenariusz, na poziomie fabularnym, dość dokładnie odzwierciedla literacki pierwowzór. Jednak wersja emocjonalna, wyrażane przez postaci emocje, uczucia i klimat grozy, to jakieś kompletne nieporozumienie. Podobnie jak zbyt długie ujęcia, które mnie pieruńsko znużyły. Ale jakby tego było jeszcze mało, do w bonusie dostałem jeszcze irytującego i drewnianego Thomas Jane w roli głównej, z manierą „gwiazd” paradokumentów i karykaturalnym akcentem starego farmera Donalda. Ilekroć otwierał usta i krzywił gębę, zastanawiałem się czy ja jeszcze oglądam film Netflixa, czy jakimś cudem wskoczył mi amerykański odpowiednik „W-11”. Generalnie cała produkcja sprawia wrażenie niskobudżetowego filmu telewizyjnego. I mogę jedynie się domyślać, że Hilditch aspirował do stworzenia dramatu psychologicznego z elementami grozy, ale w rezultacie wyszedł film, który nie jest ani tym, ani tym. Ani nie zmusza do refleksji, ani nie straszy. A jedyne co tu przeraża, to nuda. Plus za stare samochody i kilka całkiem ładnych zdjęć, ale to właściwie wszystko, co mogę powiedzieć dobrego o tej produkcji. Czyli w sumie szkoda czasu, lepiej przeczytać nowelę.
💀💀💀❌❌❌❌❌❌❌ 3/10