Ostatnio jest mi nie po drodze z romansami. Czytając o "skrzywdzonym bohaterze, którego uzdrowi tylko nowa, wielka miłość", mam ochotę przewrócić oczami i rzucić książkę w kąt. Po opisie spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Powieść promowana jest jako komedia omyłek. Komedia, serio? Gdzie? Według mnie to dramat obyczajowy, w którym wszyscy bohaterowie to osoby po przejściach, z dużym bagażem życiowych problemów. Tytułowy kot pojawia się jedynie na początku i w ostatnim zdaniu. A Róża i Jack? Spodziewałam się potyczek słownych, żarcików, docinek. A oni jakoś szybko się dogadali. Zabrakło napięcia, bo od pierwszych stron można się domyślić, kto jest kim. I rzecz, która bardzo mnie irytowała, czyli zdrobnienia. Usłyszawszy po raz kolejny "Lidziu", miałam ochotę krzyczeć. Czyta się szybko, ale to zdecydowanie romans/dramat/obyczaj, a nie komedia. I tu jestem mocno rozczarowana.