Lubię to, że literatura podzielona jest na gatunki, bo to znacznie ułatwia selekcję tytułów, które chciałabym przeczytać. Wiem, jakie kategorie omijać i oszczędzam mnóstwo czasu, przeglądając tylko dwie lub trzy. Na mojej "czarnej liście" znajdują się choćby romanse i literatura obyczajowa, a wyjątki robię niezwykle rzadko - najczęściej ze względu na nazwisko autora lub gdy jest to gatunkowy miks z motywami, które lubię.
"Armin" jest w pewnym sensie kontynuacją losów bohaterów "Tamtego lata". Uwielbiam, gdy autorzy tworzą swoiste uniwersum, pozwalając postaciom drugoplanowym jednej książki, stać się tymi wiodącymi w kolejnej. I na to właśnie zdecydowała się Agnieszka Lingas-Łoniewska. Warto więc czytać te powieści w kolejności wydawania, choć autorka uniknęła znaczących spojlerów.
Do pierwszej części miałam kilka zarzutów, ale podobała mi się bardziej niż dylogia young adult, która była moim pierwszym zetknięciem z piórem pisarki. Fascynowała mnie przede wszystkim aura tajemnicy, a odkrycie prawdy nie rozczarowało. Pomyślałam więc, że warto sprawdzić, co dalej u Wiki i Milana, tym bardziej, że mogłam dzięki temu bliżej poznać Armina.
Istotne jest jednak to, że tym razem nie dostałam nic więcej poza historią miłosną. Może nieco nietypową, ale i tak przewidywalną, a pozostałe wątki były marginalne i miały tylko uczynić drogę do zakończenia bardziej wyboistą. Oczywiście opis sugerował, że nie znajdę w tej fabule tego, czego z reguły poszukuję, ...