Nowy rok rozpoczęłam od literatury kobiecej. Był czas w moim życiu, gdy rządziła w nim właśnie ona plus Margit Sandemo i jej „Saga o Ludziach Lodu”. No cóż znowu wpadłam w jej sidła za sprawą Agnieszki Lingas-Łonieckiej a tym razem sprawiła to pozycja „Wszystko wina kota!”.
Główną bohaterką powieści jest Lidia Makowska, pisarka, która ukrywa się pod pseudonimem Róża Mak. Zatraca się w swojej pracy od dziesięciu już lat tworząc bestsellery a nikt do tej pory nie wie kim faktycznie jest owa Róża oprócz jej najbliższej rodziny oraz przyjaciółek - Tatiany, Anety i Karoliny.
Obok Lidki mieszka tajemniczy nieznajomy, któremu cztery przyjaciółki przyklejają łatkę ‘’Surfer” z uwagi na wygląd. W pewnym momencie on także stanie w epicentrum wydarzeń opisanych w książce oraz tajemniczy blogger i chroniczny krytyk książek Róży Mak – Jack Sparrow.
Lidka, o której już wspomniałam tworzy oś wydarzeń zawartych w książce i jak już wiecie jest pisarką, niestety nie ma ona szczęścia w miłości. Wciąż szuka „tego jedynego”. Mimo, że o tym pisze to na ironię w dalszym ciągu jej szuka. Za towarzysza ma kota, który uparcie ucieka do sąsiada, owego „Surfera” o imieniu Jeremi. Jeremiego Szpaka.
W zasadzie to co mi się bardzo spodobało akurat w tej powieści to, że postacie wyżej wymienione dostały możliwość opowiedzenia o swoich problemach, odczuciach i tym co się dzieje akurat w tym momencie ich życia lub co też wydarzyło się w przeszłości, bo rozdziały naprzemiennie pisane są z ich perspektywy. Dzięki tak prowadzonej narracji czytelnik ma możliwość prawdziwego zżycia się z bohaterami i lepszego ich poznania. Na skutek tego możemy się na równi z Lidią utożsamiać także z Tatianą, która jest samotną Panią Prezes w korpo. A dlaczego tak jest i co się zacznie zmieniać w jej życiu tego również możemy się dowiedzieć z jej punktu widzenia. Aneta to księgowa. Żona taksówkarza i matka dwójki dzieci. Jej życie jest nader poukładane a mąż ją wielbi. Ale czy na pewno? Czy to może tylko złudzenie? O czym ona nam opowie ze swej perspektywy? A Karolina? To agentka Róży, która stała się przyjaciółką Lidki. Samotnie wychowuje syna Kasjana jednak w pewnym momencie także i w jej życiu coś zaczyna się zmieniać. To one – dziewczyny, które trzymają się razem niczym cztery Muszkieterki i w momentach kryzysu umawiają się na RESET. Wspólna kolacja, pogaduchy wino i relaks.
Autorka tak jak w poprzednich swoich powieściach otacza nas romantyczną aurą. Jednak wprowadza nutę dramatyzmu, zwątpienie, rozpacz i nieco braku zaufania a także nieco tajemnicy, która rzuca się już oczywiście na pierwszych stronach. Książka zaskoczyła mnie swoją formą oczywiście na plus. Spodziewałam się lekkiej komedii romantycznej jak w pozostałych powieściach Pani Agnieszki, które miałam okazję do tej pory przeczytać. Jednak czy to początek roku czy też przeczytane w tym duchu książki tak mnie nastroiły, iż poczułam pełną gamę emocji w czasie coraz większego zagłębiania się w ową lekturę. Od dawna tak mocno żadnej książki nie „przeżywałam”. Nie jest to typowa komedia romantyczna nad którą można się śmiać do rozpuku. Trochę rozbawienia, wzruszeń a i ciut refleksji na pewno najdzie każdego czytelnika jeśli będzie potrafił odnaleźć w niej drugie dno bo ono tam istnieje ukryte wśród codziennego życia naszych bohaterów.
Zdecydowanie nie jest to typowa powieść, która pozwoli się nam zrelaksować i „odmóżdżyć” ale sądzę, że zainteresuje sporą część czytelników. Polecam na momenty, gdy zależy nam nie tylko na dawce humoru ale także i chęci przemyślenia tego co i nas praktycznie może dotknąć w życiu. Jedynie kota troszkę mało…