Dla nieobeznanych: Milicjanci z Poznania to seria książek kryminalnych osadzonych w stolicy Wielkopolski w latach 80-tych. Mieszkańcy (i miłośnicy) miasta z pewnością z przyjemnością zanurzą się w to miasto, odwiedzą znane sobie zakamarki (ze komunistycznymi jeszcze nazwami), powspominają powszechne braki wszystkiego (oraz kreatywne sposoby, z jakimi sobie z tym problemem radzono), przejadą się tramwajami mijającymi doskonale znane im obiekty oraz pośmieją się z dialogów bohaterów, którzy bez skrępowania umieszczają gwarowe wyrażenia. A wszystko dzieje się w tle ważnych historycznych wydarzeń (tutaj: stan wojenny) w rytm ówczesnych hitów (chociaż tu przyznaję - autor nie jest przesadnie skrupulatny i każe bohaterom cytować słowa piosenek powstałych już po stanie wojennym).
To jest, jak się zdaje, jedna ze słabszych książek cyklu. Intryga i akcja taka sobie, niemniej jednak jej rozwiązanie dość mocno zaskakuje. Irytujące dla mnie robienie było z bohaterów alkoholików, którzy dzień rozpoczynają... nie, nie od piwa (co by jeszcze uszło i było powiedzmy wiarygodne) - milicjanci z Poznania na służbie średnio piją dziennie co najmniej litra na łebka (!). I takich libacji w książce jest naprawdę dużo (w każdym rozdziale trafia się co najmniej jedna) i autor troszkę przesadził.
Nadal jednak kawał dobrej lektury; warto się z nim zapoznać, ponieważ jest to pierwszy chronologicznie tom cyklu. Tu się wszystko zaczęło - Olkiewicz jest jeszcze w SB, Brodziak dopiero...