Dziewiąty tom "Sagi o Ludziach Lodu" skupia się na Mikaelu- zaginionym wnuku Arego. Zostaje on wplątany w nieszczęśliwe, aranżowane małżeństwo. Od tej pory poczucie smutku i pustki nie będzie go opuszczać ani na krok...
Ta część bardzo różni się od poprzednich. Nie zaznamy tu ckliwych, romantycznych uniesień. Za to po raz pierwszy spotykamy się z melancholią, smutkiem (powiedziałabym, że z depresją). Przedstawia ona realizm wymuszonych małżeństw, gdzie para nie zakochuje się w sobie od razu po wypowiedzeniu sakramentalnego "tak".
Nużyła mnie trochę, odczułam, że jest przegadana. Końcówka najlepsza, wtedy tak naprawdę zaczyna dziać się akcja, ale mam pewne "ale" do końcowych stron. Wiem, że Cecylia chciała jak najlepiej dla Mikaela i Anette, ale czy alkohol to naprawdę była najlepsza opcja? Czułam się lekko zniesmaczona.
Żona głównego bohatera- zatwardziała katoliczka, która ma za sobą lata indoktrynacji przez własną matkę- przechodzi oczywiście przemianę po raptem dwóch "burach". Wiem, że te książki są lekkie i takie mają być, ale nawet jak dla mnie było to naciągane.