Och, jakże to było wyśmienite spotkanie. Skończyłem niedawno książkę "Dziedzictwo" Grahama Mastertona, w której mocno zazgrzytało. Równowaga sił niczym w Bastionie Stephena Kinga, czy też w Łabędzim śpiewie Roberta McCammona. Nie poszło jak w ich przypadku, więc "Rytuał" miał odpędzić nieprzychylne myśli.
Zapowiadało się obiecująco, choć opis na okładce jedynie rozbudzał nadzieje. W każdym razie poznajemy amerykańskiego opiniodawcę - Charliego McLeana - degustatora potraw serwowanych przez krajowe restauracje i testera hotelowych ofert. Poznajemy go w nie do końca odpowiednim momencie, bo po małżeństwie nie ma co zbierać, a syn Martin, z który wyruszył w kolejną trasę, nie bardzo pragnie pojednania po latach ojcowskich zaniedbywań. W kolejnym z rzędu miasteczku Charlie dowiaduje się o wyjątkowej restauracji "Le Reposoir", do której trzeba mieć specjalne zaproszenie. Szereg kolejnych, nieprzychylnych zdarzeń powoduje, że jednak stawia na swoim i w końcu staje w jej progu.
Przy końcu cisnęło mi się na język "z deszczu pod rynnę", ale nie do końca. Faktycznie kluczowym cytatem z Biblii jest tutaj "(...)Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje" (Mt 26,26-46). Tak, znowu Bóg i starcie gigantów, ale tym razem odbyło się to bez tanich fajerwerków.
Bardzo dobre spotkanie, świetnie ujęta historia, a niektóre sceny można by bez wstydu położyć obok tych bardziej ekstremalnych, serwowanych przez Edwarda Lee czy Johna Eversona.