Tytuł opowiadania "Kochankowie z Marony" odsyła nas do tragedii Szekspira. Czy skojarzenie jest słuszne? I tak, i nie. Z "Romea i Julii" odnajdziemy tu miłość, tragizm, rozpacz i zdolność do całkowitego zapomnienia o sobie w imię uczucia. Dzieli te utwory nie tylko przepaść czasu i realiów, w których osadzona jest akcja, forma utworów, ale przede wszystkim ich klimat i samo spojrzenie na miłość. Marona nie jest poetyczną Weroną, to zwyczajna wioska Aleksin, położona nad Białym Jeziorem w okolicy Płońska, w której znajduje się sanatorium dla chorych na gruźlicę. Solidne ogrodzenie uniemożliwia pacjentom nielegalne wyrwanie się z "więzienia", w którym niepodzielnie rządzi śmierć. Nazwijmy rzecz po imieniu – ten zakład leczniczy to zwykła "umieralnia", z czego zdają sobie sprawę i pacjenci, i personel, i okoliczni mieszkańcy. Bycie jego pensjonariuszem wyciska piętno i izoluje od świata. Okazuje się jednak, że miłość pozwala te bariery pokonać. Czy na długo? Ola, Janek i Arek – to główni bohaterowie "Kochanków z Marony". Ona jest młodą wiejską nauczycielką, wiodącą uładzone i monotonne życie pod czujnym okiem Horna, kierownika szkoły, i jego wścibskiej żony. Janek to pacjent sanatorium, którego rygory ustawicznie łamie, a jego osobisty urok sprawia, że personel przymyka na to oczy. Arek jest jego przyjacielem. Co jednak naprawdę kryje się pod tym słowem?