Avatar @nemo

@nemo

28 obserwujących. 29 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 5 lat. Ostatnio tutaj 8 dni temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
28 obserwujących.
29 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 5 lat. Ostatnio tutaj 8 dni temu.
wtorek, 8 lutego 2022

Na Marginesie (10)

???

Zważcie na słowa straganej istnieniem duszy,

Okrutniejszej zabawy ludzkość nie wymyśliła.

 

Co przy tym tortury cielesne każdego rodzaju?

Ledwo igraszka z materialną powłoką,

Delikatny pocałunek ziemskiego cierpienia.

 

Z czasem przywykasz, opanowując

Umysłem swe odczuwanie.

Z czasem budujesz swój niezawodny pancerz.

 

Jednak co przy tym ból nieopanowany?

Co przy tym kolec, co duszę wciąż bodzie i bodzie?

Co ledwo zagojoną w nieskończoność szarpie ranę?

 

O, daj odpocząć od tych mąk okrutnych,

Daj wziąć oddech bez ciężaru cierpienia.

 

Tylko proszę, nigdy nie dawaj nadziei.

To ona tak me istnienie uwiera.

 

Zdeeecydowanie przesadzasz, ktoś może powiedzieć. Właściwie, mówi jakowyś głos wewnętrzny. Złośliwy, uporczywy i okrutny. By go oswoić, nadane zostało mu imię: Momus.

Edukacyjne wtrącenie: Momus (pol. Momos) – w mitologii greckiej i rzymskiej bóstwo uosabiające ironię i satyrę a utożsamiane z drwinami i krytyką. Po resztę informacji odsyłam do zasobów Internetu.

Cały problem polega na tym, że Momus jest nierozerwalnie związany z procesem twórczym (głównie hamuje, niekiedy ratuje skórę). Znów, zło konieczne.

Tylko, po co to wszystko? Na marginesie raczej stronisz od wierszy a tu nagle: bach! Tortur miało przecież więcej nie być. (Nawet autotortur, przypominam – A.).

Rzeczywiście. Ostatnio naszło mnie, by zrobić porządek w Archiwum. To dziwne miejsce, gdzie mieszają się porażki mniejsze i większe, niespełnione własne, zbyt wysokie wymagania. Właściwie, Archiwum jest rodzajem cmentarzyska, którego ziemi nawet boję się wzruszać. A jednak.

W ramach robienia porządku, ten konkretny zbiór niepowodzeń w konkursach (zebrało się już kilka pozycji) trzeba było jakoś nazwać. Płytę nagrobną ozdobiono więc napisem:

Niewypały. Tu leżą pogrzebane historie, które nie były wystarczająco dobre.

Co ciekawe, patrząc na nie przez ten gruby, kamienny filtr widzę, jak złe były (i poniekąd Momus maczał w tym poglądzie palce). Z drugiej strony, każda z nich jest wyjątkowa i miała o czymś mówić, coś zaznaczyć. Każda z nich chce żyć, by dopełnić swojej misji.

Mam od tego specjalną historię na innym portalu. Pierwsza opowieść została już uwolniona. Dam dojść do głosu Momusowi, mówiąc, że jest wyjątkowo zła. Jest pierwsza. Co chce przekazać?

 

Niewypały: Czekając na rejestrację.

Myślenie nie boli. Ten, kto to powiedział, chyba nie wiedział, co mówił. To zdanie musiało narodzić się w jakiejś tawernie przy większym kuflu czerwonego, przeklętego napoju. Musiało ujść w eter w otoczeniu pełnej ignorancji hałastry, której nie zarejestrowały wieki. Takim jak właśnie to.

Musiał się tam znaleźć Szczęko łamacz z pozostałością czegoś, co można było nazwać nosem. Oni zawsze są w takich miejscach. Niezmiennie tacy sami jak właśnie ten tu. Jest monstrualny, siny i masywny, ze zgrubieniami na ramionach, łokciach, dłoniach, kolanach i stopach. To nie jest najbardziej odpychające. Charakterystyczną cechą tych osobników jest gruby i ciągnący się przez całe czoło wał brwiowy osłaniający pozbawioną gałek ocznych twarz i przerośniętą dolną szczękę. Mało kto chciałby się na niego natknąć, gdy ten ma kiepski humor.

Ta osobistość toczy po stole spojrzeniem pustych oczodołów. To głodne spojrzenie. Pragnące uwagi, rozróby, malutkiej iskierki, by zapalić lont niepohamowanej agresji. Natrafia na coś. Jego zielonkawy otwór gębowy rozwiera się, ukazując dziesiątki igłowatych zębisk zapełniających jego cały przewód pokarmowy. Ze środka wychylają się kolejne ręce czegoś, co u innych istot byłoby językiem. Te przerażające kończyny prześlizgują się pomiędzy następnymi rzędami igiełek i wylewają się wprost na stolik i podłogę.

Podążając za spojrzeniem osobliwego stwora, trafia się na równie częstego gościa takich właśnie scenerii. Jest groteskowo wielki, ale prawie przeźroczysty. Natura nie obdarowała go głową, a kształtnym, przypominającym ludzkie tułowie. Wprawny medyk może wyodrębnić w nim serce, żołądek, płuca i kilka nieforemnych organów zanurzonych w żelowatej jamie brzusznej. Można obserwować, jak jadło przesuwa się przez przewód i jest to widok dość wciągający, pomimo swojej ohydności. Nawet sam stwór, jednym ze stu swoich oczu, umieszczonych na długich, dziwacznych czułkach kontroluje stan swojego ciała. Mało znany fakt mówi, że mimo swojego wręcz sferycznego pola widzenia nic nie czuje. Zawsze musi oderwać wzrok, by sprawdzić, czy przypadkiem nie umarł. Te istoty widzą nawet po śmierci. Długo to do nich nie dociera, nie potrafią w to uwierzyć.

Coś zaczyna się dziać, bo pierwsza z brzegu, językowata, kończyna zaczyna pełznąć przez cała długość sali pomiędzy gąszczem krzeseł, nóg, kopyt, łap i odnóży. Przekrada się niczym wąż w bagnie tego, czego żołądek nie mógł przetrawić. Podłoga służy tu jako śmietnik i w tym najlepiej czują się ci wszyscy. Liczą się tylko stoliki. Tylko na nie pada światło. Na górze się pije, robi interesy, spluwa w twarz. Te czynności przychodzą bardzo naturalnie.

Stąd łatwo wzrok może odbyć wędrówkę po kolejnych twarzach gości feralnej gospody. Są mało interesujący, ale przez ułamek sekundy każdy wydaje się warty uwagi. Nawet tandetny gobelin przez sekundę sprawia wrażenie bycia dziełem sztuki.

Na pierwszy plan wysuwa się człowiek. Przypomina stertę łachmanów obwiązaną na kościotrupie tanim, słabym sznurem. Gdzieś w środku tego tobołu można rozróżnić popielate, tłuste włosy od szarawej cery. Cienie prowizorycznego kaptura skrywają bystre, jasne oczy wpatrujące się prosto w patrzącego, z wyrazem smutnego zrozumienia. To Człowiek Czytający, gatunek, który ukształtował się w wielkich społecznościach z istnień, odrzuconych, wyobcowanych i inaczej myślących. To istoty znużone w istnieniach tysiąca światów, w duszach milionów, w uczuciach obcych im samym. Potrafią zaglądać w głąb człowieka, w jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Ten stan ma jednak przekleństwo. To wieczni tułacze stale odrzucani przez gromady, które ich nie rozumieją. Na zawsze porzuceni. Dlatego świat jest dla nich obojętny.

Nieco dalej, gdzieś przy oknie, stwór ze skrzydłami łamiącymi się pod sufitem. Nawet ława wydaje się dla niego za mała, bo lwie cielsko wystaje aż na sąsiedni stół. Macha nerwowo ogonem i wbija pazury w michę. Nie jest to ani oznaka zniecierpliwienia, ani głodu. Zwierz stara się odprężyć podczas niewygodnej rozmowy. Widać, że jest już starszy, bo pod pasiastym turbanem chowa przerzedzoną, brązową grzywę. Przewraca oczami kolejny raz. Jego twarz jest ludzka, pełna spokoju i mądrości. Zdaje się zniesmaczony swoim natrętnym rozmówcą.

Po drugiej stronie stołu siedzi monstrum o lekkich, przeźroczystych skrzydełkach z maleńką głową zwieńczoną długą igłą ust. Kiedy je rozdziawia, czubek dolnej szczęki omal dotyka ziemi, a w tych warunkach zatrzymuje się na plecach istoty siedzącej przy drugim stole. Cały czas coś mówi, o coś pyta swoim brzęczącym głosem, który miesza się hałasem naturalnie panującym w pomieszczeniu. To właśnie ta paplanina tak denerwuje skrzydlatego pół lwa.

Stolik dalej wieloręka, osobliwa postać wykonuje sto rzeczy na raz. Nie sposób zliczyć, w plątaninie kończyn, ile prac właśnie robi ta istota. Gdzieś nad własną głową bawi się wielkim, napełnionym powietrzem pęcherzem odbijając go sam ze sobą. Inna para rąk podtrzymuje opasłą, rozrywającą się księgę, kolejna przekłada strony, a jeszcze inna je skleja. Kilka kończyn spoczywa na stole. Są pogrążone w głębokim śnie. Przepracowały się. Stu ręka postać patrzy oczyma umieszczonymi w przegubach dłoni, ale nic nie dostrzega. Zbyt wiele rzeczy zajmuje jego niewidoczną głowę.

Kolejna osobliwość jest dziwacznie gładka. Nie ma rąk, nóg, głowy czy twarzy. Nie zajmuje się też niczym. Wbija wyimaginowane oczy w pustkę ściany, przed którą siedzi. Wydaje się, że przygląda się temu czemuś ze skupieniem. To słuszne wrażenie. Z pozoru leniwa istota obleczona odrażającym szlamem nieustannie pracuje, przetwarzając informacje od świata. Nie jest tu i teraz. Jest w jakimś innym świecie, przy swojej bliźniaczej istocie. Zdaje się, że jest ona do niej łudząco podobna, ale w istocie zupełnie inna. Ta pozbawiona oczu istota steruje nią, myśli jej myślami, podejmuje jej decyzje.

Następnie jest stwór włochaty, noszący w swoich kudłach dziesiątki paprochów, gałęzi i kamieni. By się pożywić, rozchyla na dwoje burzę włosów, ukazując równie owłosiony pysk. Ten cykl powtarza się tak długo, aż miska zostaje pusta. Wtedy tak, jak zwykle wyjmuje coś ze swoich zbiorów i kładzie na stole. Nie ma pieniędzy. Dzieli się tym, co znajdzie i co ma: dobrym słowem, anegdotą, radą. Potrafi wiele nauczyć. Ten gatunek niegdyś był dobrze traktowany, z czasem zaczęto postrzegać go jako odszczepieńców. Wszystko się zmieniło.

Ostatnia istota, znów jak różna od poprzedniej. Wokół niej rozchodzi się kuszący zapach kwiatów, od którego kręci się w głowie. Sama osobliwość przypomina iskrzącą się feerię. Nie jest zaskakująco piękna. Malowania bojowe nadmiernie zwiększają oczy i nadają policzkom niezdrowy kolor. To tego groteskowo wydęte wargi pokąsane jakowymiś igłami niszczą harmonię symetrii. Wzrok nieszczególnego stwora obok prześlizguje się po jej sylwetce, opisując ją krótkim, dosadnym dźwiękiem zachwytu. Dostrzega jego uwagę i pochłania ją pycha: wypina górny odcinek kręgosłupa. Kwiatowa woń, niczym macki zaciska się na szyi nieszczęśnika.

Ani jedno oko nie zwraca się w stronę niezwykłego cienia, a przecież lada chwila będzie on powodem niemałego poruszenia. Rozlegną się krzyki, jęki, kilka istot szybko straci równowagę, kilka rzuci się w wir walk. Tymczasem język-ręka odbywa swoją podróż niepowstrzymanie. Bez przeszkód pełznie dalej, omal sięgając przezroczystego stwora. Już prawie sięga po jedną z jego gałek ocznych. Jest tuż, tuż. O włos od chaosu.

Spada na nią ostrze. Mój miecz. W całej sali zapada cisza. Wszystkie oczy wpatrzone są w moją osobę z wyrazem przerażenia, zdziwienia, niepewności. Ocieram metal ze śliny i krwi, ignorując całe to towarzystwo. Wolę, by pozostali w swoich światach, gdziekolwiek one są. Tam są bezpieczniejsi, szczęśliwsi, nie myślą i nie boli.

Słyszę swoje imię, wstaję i wychodzę. Zaraz znów pomieszczenie napełnia się gwarem i wszystko zaczyna się od początku. Czy więc był sens powstrzymywać to, co nieuniknione? Przecież mówią, że myślenie nie boli. Ja powtarzam, że to bzdura. Nie ma nic bardziej bolesnego.

 

No dobrze, chyba to i tak było już za dużo, jak na jeden dzień. Miłego dnia.

A… Właściwie, jeszcze jedno.

#namarginesie
× 8
Komentarze
@OutLet
@OutLet · prawie 3 lata temu
Zapachniało Szekspirem...
To komplement. :)
× 4
@nemo
@nemo · prawie 3 lata temu
To zaszczyt :)
× 2
@Wiesia
@Wiesia · prawie 3 lata temu
Przeczytałam z ogromną przyjemnością. Bardzo klimatyczny i poetycki tekst.
× 2
@jatymyoni
@jatymyoni · prawie 3 lata temu
Interesujące.
× 2

Archiwum

© 2007 - 2024 nakanapie.pl