Avatar @nemo

@nemo

28 obserwujących. 29 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 5 lat. Ostatnio tutaj 8 dni temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
28 obserwujących.
29 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 5 lat. Ostatnio tutaj 8 dni temu.
środa, 24 listopada 2021

Na Marginesie (8) 1/3

Nadal nikt nie chce Bezpańcia, a pod opiekę zajmującego się nim stowarzyszenia trafiło już inne, skrzywdzone stworzonko. Tym razem młodziutka suczka znaleziona w rowie z poważnie uszkodzoną łapą (spokojnie, jest już po operacji i dobrzeje).

 

Dlaczego znów wracam z tym tematem i robię to akurat na marginesie? Ponieważ chyba czas najwyższy przedstawić dwóch najsympatyczniejszych osobników z pewnej dziwacznej zbieraniny. Cała ta historia nosiła specjalną dedykację dla tych wszystkich, którym nie jest obojętny los bezdomnych lub/i porzuconych zwierząt i samych psów.

 

Warto zacząć od tytułu: Pies i jego detektyw. Teraz, zapewne łatwo dostrzec tu nawiązanie do jednej z książek z serii Opowieści z Narni. Słusznie, taki był zamiar, a osoba pisząca usprawiedliwia go w pewnym momencie w krótkim dialogu pomiędzy postaciami:

 

— […] Nadal nie rozumiem. On jest moim psem, ale nie zawahał się mnie zaatakować, gdy chciałem cię tknąć. Jest twój czy mój?

— Może tak naprawdę nie należy do żadnego z nas. To my jesteśmy jego ludźmi.

 

Zaczęło zastanawiać mnie, czy takie podejście do relacji ludzko-zwierzęcej, nie jest lepsze. Skazujemy zwierzęta na nasze towarzystwo, opiekę, humory i widzimisię. W ten sposób niektórzy zapominają o szacunku, jaki bezwzględnie naszym czworonożnym (ale też nie koniecznie czworonożnym) istotkom się należy. Szacunkiem nie jest całowanie po łapkach. To respektowanie naturalnych potrzeb, jakie posiadają. Stwierdzenie, że jest się człowiekiem swojego pupila (w przypadku kotów jest to chyba aż nader oczywiste) ustawia właściciela na pewnej pozycji każącej zadumać się nad swoją postawą. Doskonale wiemy, że zwierzaki potrafią sobie radzić bez ludzi i wystarczy tu przytoczyć choćby watahy psów z Moskwy, które nauczyły się korzystać z metra i dobrze prosperują. W przypadku, gdy przyjmujemy tę osobliwą postawę (pozostając nadal przywódcą stada), wszystkie nasze myśli idą w stronę samodoskonalenia się, nauki i rozwoju. Zadowala nas każdy przejaw obustronnego porozumienia a samo obcowanie z rozumianą i rozumiejącą istotą przynosi satysfakcję (oczywiście, nie jest to zupełnie konieczne, by osiągnąć takie właśnie odczucia). TBC

 

Dobrze, dobrze. Sporo tej refleksji, dlatego warto urwać ją w tym miejscu i kontynuować (jak wena pozwoli) w kolejnej części. Zupełnie odsunęliśmy się od tematu głównego, który ciągle wisi gdzieś nad nami i czeka (tak to jest, jak się pozwoli nemo wypowiedzieć na jeden z TYCH tematów, a potem są wyrzuty sumienia – jak po poprzednim wpisie, którego już nie ma).

 

Co dokładnie nas czeka? Trzy pierwsze rozdziały historii na swój sposób osobliwej. Otóż w większości wersji byłaby to historia o przygodach dwójki ludzi, która krążyłaby wokół wątków kryminalnych, psychologicznych, przygodowych a niekiedy i romantycznych. Ale nie. Nawet, zdecydowanie nie. Ten tytułowy pies nie jest jakimś obraźliwym określeniem funkcjonariusza służby porządkowej. Naprawdę chodzi o psa. Detektywa i jego psa, a właściwie: Psa i jego detektywa. Dobrze, wszystko po kolei:

 

 

Rozdział 0 (z ambicjami na 1.): Pobieżna introdukcja postaci głównych

 

Tego nie wiedzieli dziennikarze. Tego nie wiedziała policja. Tego nie wiedział nawet sam jegomość, którego ta sprawa dotyczyła. Nagle, zupełnie niespodziewanie wstał on z fotela, jechał godzinę taksówką, wbijając szare, bystre oczy w szybę i zupełnie niespodziewanie znalazł się tu. Znaczy, gdzieś tu, w krzyżowym ogniu strzelających zza krat błagalnych spojrzeń, pisków i harmidru.

 

Odrażające, westchnął, strzepując swój nienaganny, czarny płaszcz. Nie dawaj się rozproszyć.

 

Rozpoczął długą wędrówkę spojrzeniem po tych smutnych istotach, ich otoczeniu i wszechobecnej masie much. Gdyby nie to zapewne nie działoby się tu zupełnie nic. Tylko klatki ziałyby przyjemną, zimną pustką. Jakaś część mężczyzny chciała, by właśnie tak kiedyś było.

 

— Dzień dobry. W czym pomóc?

 

Biedak o mało nie podskoczył. Zajęty myślami nie słyszał, jak podeszła do niego energiczna, starsza pani.

 

Niewiele można było o niej wywnioskować. Na pewno była wdową, nie przejmowała się większością formalności i musiała bać się wody i mydła. Nawet jej buty, dość zniszczone glany przedstawiały historię zawrotnej liczby osób i lat. Tak ją odczytał: niegroźna wariatka. Skoro już wiedział kim jest mógł zaplanować ton i rozpocząć rozmowę.

 

— Dzień dobry. Potrzebuję psa. Wypożyczyć.

 

Kobieta szybko się odwróciła, by zamaskować piętrzące się w niej emocje. Wypuściła głośno powietrze i uprzejmie odpowiedziała:

 

— To jest schronisko. Nie wypożyczamy psów. Oddajemy je do adopcji, panie...

 

— Holmes. Sherlock Holmes.

 

Wyraźnie speszyło to rozmówcę. Poświęciła długą chwilę, by przegrzebać zakamarki swojej pamięci. Holmes czekał.

 

— Nie, nie kojarzę. Jest pan kimś znanym?

 

Nie licząc faktu, że co tydzień piszą o mnie w Internecie, gazetach i mówią w telewizji to nie, skomentował w myślach. Faktycznie nie jestem znany.

 

— Potrzebuję psa. Najlepiej takiego, żeby umiał coś wywęszyć.

 

— Myślę, że ktoś taki się znajdzie. Proszę za mną.

 

Weszli razem do obskurnego budynku, który w środku sprawiał wrażenie nieco ładniejszego niż z zewnątrz. Miał pokoje wyłożone kafelkami, a białe ściany zajmowały wyłącznie klatki. Właśnie do jednego z takich pomieszczeń wkroczyła starsza pani i detektyw.

 

Na samym końcu, tuż za rzędem ujadających w klatkach psów i miałczących kotów leżało żałośnie wyglądające zwierzę. Na widok nowoprzybyłych otworzyło tylko oczy i mruknęło. Musiało być młode, ale mimo to można było policzyć wyrostki na jego kręgosłupie i wszystkie żebra. Miał zupełnie ciemne oczy i usianą czarnymi plamami sierść. Nieznacznie poruszył uchem.

 

— Dobrze byłoby, gdyby ten pies jednak był żywy.

 

Mówiąc to, Holmes miał na myśli pozbawione mięśni kości i żałośnie wyglądające, pogryzione uszy. Nawet jeśli wielokrotnie widział ludzkie okrucieństwo, to wydawało się go przerastać. Odwrócił wzrok.

 

— On żyje. Był na skraju wyczerpania, gdy gonił samochód swojego pana, który porzucił go w lesie. Nie dawał się złapać. To pies myśliwski. Myślę, że do pana pasuje.

 

Sherlock złożył ręce z tyłu pleców i pochyliwszy się nad zwierzęciem, jeszcze raz westchnął. Czy został właściwie zrozumiany?

 

— Może wyrażę się inaczej: szukam psa, a nie zdechlaka.

 

— Pan go weźmie. Nie pożałuje pan. To idealny pies myśliwski i będzie najwierniejszym towarzyszem. Musi mu pan dać tylko szansę.

 

W tej chwili pies wstał, by obwąchać potencjalnego nowego właściciela. Usiadł przed nim, uniósł się i niczym człowiek, spojrzał mu prosto w oczy, kładąc dwie, wielkie łapy na jego ramionach. Mężczyzna stał jak zaczarowany. To było tajemnicze, imponujące i ekscytujące. Ten pies musiał być wyjątkowy.

 

— Jak się nazywa?

 

— Watson. Ten pies nazywa się Watson.

 

Watson, powtórzył w myślach. Dość dziwne imię.

 

— Myślę, że to właśnie jest pies, jakiego szukam.

#namarginesie
× 8
Komentarze

Archiwum

© 2007 - 2024 nakanapie.pl