Po raz czwarty możemy spotkać się z Maciejem Gromskim i towarzyszyć mu znów w śledztwie. Mężczyzna ów nie wiem, jak to robi, ale wszędzie tam, gdzie się pojawi zjawiają się również zwłoki. Tym razem nasz bohater jedzie w okolice Jodłowa, aby znów spróbować odnaleźć tajemniczą Karolinę Wąs. Planuje również odrobinę się zrelaksować i pochodzić po tamtejszych górach. Na miejscu okazuje się jednak, że biały puch bezczelnie chce pokrzyżować jego plany, zaś córka jego kumpla, u którego się zatrzymał, Maja, natrafia przypadkowo (bo w końcu zboczyła tylko ze ścieżki za potrzebą, a że zauważyła coś podejrzanego to musiała zajrzeć, prawda? No kto by nie zajrzał?) na zwłoki mężczyzny zakopane w śniegu i zakryte gałęziami świerku. Maciej Gromski bierze tę sprawę na klatę, chociaż tak naprawdę mógłby chociaż ten jeden raz odpuścić. Ale, nie, to jest silniejsze od niego. W międzyczasie próbuje również dowiedzieć się czegoś na temat Karoliny Wąs, a raczej jej miejsca obecnego pobytu. Kto zabił mężczyznę? Czemu go schował w krzakach? I gdzie jest Karolina?
Przyznam szczerze, że te opowiadanie odrobinę mniej mi przypadło do gustu niż poprzednie. W sumie ciężko mi stwierdzić dlaczego. Może dlatego, że w moim odczuciu akurat w tej krótkiej historii tak naprawdę nic się nie działo? Bo sami spójrzcie, na początku mamy przyjazd Macieja do jego przyjaciela i rodziny, potem niewiele się dzieje, wieczorem tego samego dnia już jest morderstwo, potem trochę śledztwa i przemyśleń Macieja,...