„Gdy nadarza się okazja, łap ją, a dopiero później myśl. Albo najlepiej nie myśl wcale. Zbyt dużo myślenia szkodzi”
Do powieści „Święta po sąsiedzku” Anny Wolf przyciągnął mnie opis i przyjemna dla oka okładka.
Z racji, że nie znałam twórczości autorki nie do końca wiedziałam czego się po niej spodziewać. Liczyłam na ciekawą historię, zabawne dialogi i nutkę romantyzmu w świąteczny czas, a co dostałam?
„Magiczna chwila trwała tylko sekundę, ale każde z nich w głębi serca czuło, że coś zaczynało się zmieniać. Nie mieli tylko pewności, czy była to dobra zmiana, czy może wręcz przeciwnie.”
Rose Templeton mieszka z dziadkiem, który przyjaźni się ze swoją sąsiadką Neli O’Connell.
Na nieszczęście dziewczyny Neli ma wnuka Jasona, który nie pałą do niej sympatią.
Czy więc wspólna wigilia zaplanowana przez dziadków tych dwojga coś zmieni?
Czy świąteczny czas spowoduje zakopanie topora?
Dlaczego tych dwoje się nie lubi?
„(…) posiadanie kogoś przy sobie sprawia, że człowiek zaczyna żyć, a wszystko wokół raptem wygląda lepiej.”
Historia Rose i Jasona to taka typowa historia od nienawiści do miłości, w klimacie prawie świątecznym, prawie bo jakoś go zdecydowanie nie było. Były za to drobne momenty, że powieść mnie bawiła i sporo momentów, że czułam zniesmaczona językiem jaki prezentuje autorka. Bohaterowie, dialogi, czy sytuacje nie do końca dopracowane. Zabrakło mi ciepła, emocji i tej m...